- Szczegóły
-
Kategoria: 5. Indie
-
Odsłony: 5350
20–25 luty 2013 roku (196-201 dzień)
|
Khajuraho znane jest z kompleksu świątyń, a w szczególności z płaskorzeźb, które pokrywają ich ściany. Największe zainteresowanie wzbudzają oczywiście te erotyczne, chociaż zajmują jedynie 10% całej powierzchni. Najpierw robimy objazd po świątyniach rozrzuconych po okolicach, a potem oglądamy główny i najlepiej zachowany kompleks zachodni. Tym razem decydujemy się na audioprzewodnika i słusznie, bo przy takiej ilości figurek trudno dostrzec te najciekawsze Poza tym niektóre „smaczki” poukrywane są gdzieś w rogach i łatwo je ominąć.
Zachwyty nad świątyniami przerywał nam jednak znowu dziwny stukot w Suzuki. Okazało się, że ostatni mechanik nie naprawił do końca problemu. Trzeba było zmienić łańcuch i jeszcze jedno łożysko w tylnym kole. Po odkręceniu osłonki mechanik wygrzebał najpierw około kilograma brudu wymieszanego z olejem, który spokojnie sobie egzystował pod osłoną plastiku przez nie wiemy jak długi czas. Zweryfikuję poprzednie oświadczenie: Suzuki znowu śmiga jak zły, do czasu aż coś mu w tym przeszkodzi.
Mamy szczęście bo akurat dzień po naszym przyjeździe w Khajuraho rozpoczął się coroczny festiwal tańca. Przez dwa wieczory mogliśmy sobie pooglądać tradycyjne hinduskie pląsy. Niektóre trochę się dłużyły inne były bardzo fajne. W każdym razie dwa dni nam wystarczyły. Na pożegnanie strzelamy sobie jeszcze po najpyszniejszym, jak dotąd w Indiach, bananowym lassi i z samego rana ruszamy do Varanasi.
Po drodze mijamy Allahabad, gdzie odbywa się święto Kumbh Mela. Zjeżdżają na nie miliony pielgrzymów. Nie możemy oderwać wzroku od hektarów namiotów rozstawionych w pobliżu rzeki. Po przygodach z noclegiem w świątecznym Rameshwaram decydujemy się jednak jechać dalej. Przejazd nie jest taki prosty bo most i ulice zapchane są pojazdami wszelkiej maści i tysiącami pielgrzymów. Robi się za późno, żeby dojechać do Varanasi i zmuszeni jesteśmy szukać czegoś po drodze. I oto jest! Wieża niczym dla baśniowej księżniczki. W środku już mniej bajkowo, czyli syfek w pomieszaniu z brudkiem. Nie mamy jednak za bardzo wyboru i postanawiamy zostać. Krzysiek prosi jeszcze o kłódkę do drzwi, na co obsługa dziwnie się uśmiecha i sugeruje, że kłódka wcale nie jest potrzebna. Za chwilę sami przekonujemy się dlaczego. Jedno z okien jest wybite i zastawione lustrem. Można bez problemu wejść do pokoju z zewnątrz. Nie pozostało nam nic innego jak lustro zastawić stolikiem, na wierzchu położyć metalową rurkę dla spotęgowania ewentualnego hałasu i strzelić sobie po extra mocnym dla kurażu. Na szczęście nikt nas nie porwał, nie okradł, a i spało się całkiem dobrze.
Późnym rankiem, po śniadaniu na parkingu widzimy parę na motorze. Chwilę pogadaliśmy i okazało się, ze Alice i Nick okrążają Indie i właśnie jadą do Varanasi. Jakoś tak naturalnie wyszło, że ostatnią prostą pokonujmy razem, a potem wspólnie włóczymy się po mieście.
W Varanasi nie ma miejsca na wstyd czy tajemnicę. Tu wszystko jest na wierzchu. Dosłownie i w przenośni. Przyjechaliśmy do tego miejsca bez oczekiwań i wyobrażeń, mając w głowie jedynie obraz jednego z głównych ghatów (schody prowadzące do rzeki) pokazywanego w filmach i reportażach. Pierwszy spacer wzdłuż brzegu był ciągłym zaskoczeniem. Święci sadhu uduchowieni marihuaną i zapraszający do swych namiotów, często nadzy i posmarowani popiołem ze świętych ognisk, kąpiący się ludzie, święte krowy i niewyobrażalna ilość naganiaczy. Dla złapania oddechu po tych wszystkich wrażeniach odpoczywamy przy lassi, gdy przed samym nosem przebiega nam procesja z ciałem na bambusowych noszach. Niby o tym wiedzieliśmy, ale i tak pierwszy widok palenia zwłok każe nam się zatrzymać. Tutaj wydaje się to takie naturalne, jakoś nie szokuje i nie dziwi. Nie widać płaczu i rozpaczy. Widok zupełnie odmienny od zwyczajów pogrzebowych, które znamy.
O wschodzie słońca robimy sobie jeszcze rejs łódką po Gangesie. Z tej perspektywy można przyjrzeć się ghatom w całej ich okazałości. Przy okazji przekonujemy się, że wiosłowanie nie jest wcale łatwą pracą. Z prądem płyniemy szybko, ale droga powrotna wymęczyła naszego wioślarza. Chłopaki zaoferowali pomoc, ale jakoś tak zygzakiem zaczęliśmy płynąć, więc szybko wrócili na pozycje pasażerów.
Gniazdko w Khajuraho. Takie burdello potrafimy zrobić w pięć minut po wprowadzeniu się. |
Tak powstaje mleko w kartonie. Ups! To przecież byk! |
W Khajuraho są trzy kompleksy świątynne. |
Zaczęliśmy od wschodniego. |
Erotyczne rzeźby stanowią tylko około 10%. |
Widok na jedną ze świątyń. |
Przy studni. |
Świątynia Javari. |
Świątynia Vamana. |
Ukryte fikołki. |
Świątynia Duladeo. |
Pocztówka z Khajuraho. |
Okolice sprzyjają ukojeniu zszarganych nerwów. Trochę ciszy w Indiach to towar deficytowy. |
W pobliżu Khajuraho. |
Znowu mamy szczęście - kolejny festiwal! |
Sława przyłapana na treningu przed występem festiwalowym. |
Tuż przy świątynnym kompleksie oglądaliśmy występy tancerzy. |
Były też ciekawe wystawy. |
Między innymi galerie sztuki, sklepy z tradycyjnymi wyrobami oraz główna ekspozycja ze scenicznymi ubiorami z Kerali. |
Macie jakąś trawę na zbyciu? |
Bogato zdobiony Varaha. |
Kompleks zachodni zwiedzamy jako ostatni. |
Świątynia Lakshmana. |
Słoń z profilu. |
Krągłości jak nos klauna. |
Widok na świątynie Kandariya-Mahadev i Devi Jagadamba. |
Świątynia Kandariya-Mahadev. |
Pozycja na sobotę. Jaki mamy dziś dzień? |
W świątyni Kandariya-Mahadev. |
Musieliśmy być czujni, żeby uniknąć pytań Jadźwinga. |
Odpoczynek |
Na mapie drogi wyglądają rewelacyjnie. Tym razem tragedii nie było ale udało nam się przejechać niewiele ponad 300 km. |
Czas na odpoczynek. |
W Allahabad raz na 12 lat odbywa się ogromne święto Kumbh Mela. Akurat trafiliśmy na ten czas. Miasto odwiedzają dziesiątki milionów pielgrzymów, a okolice rzeki wyglądają jak ogromne pole kampingowe. |
Czas na nocleg. Ponieważ nie dojechaliśmy do zaplanowanego miejsca to noc spędziliśmy w wieży. |
Chłodzenie zwojów nerwowych. |
Widok z wieży. |
To chyba rodzina. |
Mężczyźni też sikają na siedząco - przynajmniej w Indiach. |
Varanasi |
Przechadzając się nabrzeżem można spotkać wielu oryginalnych osobników. |
Sadhu |
U każdego ze świętych można uzyskać błogosławieństwo. Czasami można też dostać po głowie! |
Spójrz w prawo! |
Nudno tak siedzieć cały dzień w namiocie i nic nie robić. |
Zdecydowanie moda na rok 2013 będzie obfitować w pomarańcze. |
Nasz ulubiony Sadhu. |
Brzeg Gangesu sprzyja medytacjom. |
Poranny rejs świętą rzeką Hindusów. |
Varanasi |
Varanasi |
Wschód słońca to dobry czas na obserwację rytuałów nad rzeką. |
Wiele osób wypływa łódką, żeby mieć lepsze miejsce na podglądanie Hindusów. |
Nasz kapitan! |
W czasie monsunu wszystko jest zalewane do poziomu nawet dwóch pięter. |
W Varanasi o poranku. |
Manikarnika Ghat - miejsce kremacji. |
Na drugim brzegu Gangesu również mają miejsce rytualne kąpiele. |
Varanasi |
Tymczasowa zmiana kapitana. |
Już wiadomo dlaczego hotelowa pościel jest zawsze niedoprana. |
Varanasi |
Młodsze pokolenie już nie jest takie skupione podczas modlitwy. |
Jadźwing nie mógł wiosłować bo nie skończył jeszcze porannego napoju z rogu. |
Varanasi |
Varanasi |
Wszyscy są tu bardzo życzliwi i przyjaźni. |
Varanasi |
Jeszcze jeden dymek i nura do wody. |
Żeby szybciej wyschło trzeba zmyślnie ułożyć. |
Varanasi |
Snake Man |
Riksze rowerowe są tu podstawowym sposobem lokomocji. |
Można żuć liściaste zawiniątka na wiele sposobów. My spróbowaliśmy wersji na słodko. |
Włochaci współuczestnicy miejskiego ruchu. |
Varanasi |
Sadhu siedzą najczęściej pod namiotami, obok tli się ognisko, a i w ich płucach też coś często gości. |
Sadhu muzycznie. |
Dzień był pochmurny i chłodny, więc psiaki znalazły sobie gościnę przy ognisku. |
Na wieczornym veg-burgerze z poznanymi na trasie Brytyjczykami - Alice i Nick. |
Pełnia w Varanasi. |
Varanasi |
Wieczorne rejsy. |
Dasaswameth Ghat. |
Varanasi było pełne dziwnych latających owadów - mieliśmy namiastkę śniegu. |