5-14 czerwiec 2014 roku (666-675 dzień) Foz do Iguacu
... czyli jak nam się powodzi…
Niby fajnie byłoby zostać w Brazylii na mundial i popatrzeć z bliska jak to się odbywa w kraju, gdzie futbol to świętość, ale w praktyce oznacza to tłum ludzi i drożyznę. Dlatego z Belo Horizonte zarządziliśmy szybki odwrót na południe, żeby jeszcze przed mundialowym najazdem obejrzeć jedne z najsłynniejszych wodospadów świata. A że po drodze mijaliśmy Kurytybę wstąpiliśmy jeszcze raz do Polli i Diego. Ich przepiękny dom to jednak niebezpieczna pułapka dla tych co to już od dłuższego czasu nie mają swojego miejsca na ziemi. I tak zamiast jednej nocy zostaliśmy trzy nieświadomi tego co dzieje się w okolicach i na drodze do Foz do Iguacu. A działo się wiele. Wyjątkowo obfite deszcze spowodowały gigantyczną powódź, zawalił się most, w kilku miejscach ziemia osunęła się na drogę, a jeszcze w innych rzeki po prostu sobie ponad drogą zaczęły płynąć. Szkoda tylko, że o tym wszystkim nie wiedzieliśmy zanim wyjechaliśmy z Kurytyby. Dowiedzieliśmy się po około 130 km jazdy w deszczu i zimnie. Objazdu nie było bo na innych drogach sytuacja podobna lub jeszcze gorsza. Nie pozostało nam nic innego jak wrócić do Kurytyby i kolejny raz zastukać do drzwi naszych gospodarzy, szczególnie, że zostało już tylko kilka dni do mistrzostw i znalezienie noclegu w przyzwoitej cenie graniczyłoby z cudem.
Na szczęście drogi dość szybko zostały otwarte i drugie podejście wyjazdowe okazało się już skuteczne. A w Foz do Iguacu czekali już na nas rodzice Alexa, współlokatora Polli i Diego, którzy zaadoptowali nas na kilka dni karmiąc i rozpieszczając jak własne dzieci, czemu wcale się nie opieraliśmy.
Wracając jednak do wodospadów, to takiej ilości wody na raz jeszcze nie widzieliśmy. Duże opady w ostatnich dniach nie tylko zatopiły część Brazylii, ale też sprawiły, że wodospady stały się jeszcze bardziej spektakularne. Przy okazji zerwały trochę kładek i nie wszystkie miejsca były dostępne, ale widoki i tak były niesamowite. Przy okazji skoczyliśmy na chwilę do Argentyny gdzie załatwiliśmy trzy sprawy wielkiej wagi: po pierwsze kupiliśmy nasze ulubione dulce de leche Serenissima Estilo Colonial, po drugie przedłużyliśmy ubezpieczenie na motory, a po trzecie obejrzeliśmy wodospady od argentyńskiej strony.
Kemping po drodze |
A do obiadu lokalna toksyna z guarany. |
Z kolejną wizytą w Kurytybie. Na pokoncertowym piwku z Polli, Diego i Alexem. |
Brazylijski wynalazek - lapkot. |
Te swojsko wyglądające krówki przerabiają na pyszną.... |
...kiełbasę krakowską. Zjedliśmy po kanapce i jeszcze kiełbaskę na wynos wzięliśmy. Nazywa się Cracovia i smakuje prawie tak jak w ukochanej ojczyźnie. |
Droga do Foz do Iguacu to chyba najdroższa trasa w Brazylii. Co kilkadziesiąt kilometrów opłaty, ale przynajmniej kawę serwują gratis! |
Powódź narobiła sporo szkód... |
...i spowodowała kilkunastokilometrowe korki. Na szczęście na naszych maszynach zamiast czekać kilka godzin przesmyknęliśmy się pomiędzy. |
Dotarliśmy do Guarapuava do naszej couchsurfingowej gospodyni Luciany. A że Luciana studiuje fizjoterapię Krzyśkowi dostał się kubek fachowca. |
Gotowanie z Lucianą - to nie tytuł programu tylko część przemiłego wieczoru z pysznym jedzeniem... |
...winkiem i filmem. Muito obrigado Luciana! |
A tu jedna z wylanych rzek. |
Korków ciąg dalszy |
W końcu dotarliśmy do Foz do Iguacu. Zwiedzanie zaczęliśmy od ptasiego parku. |
Drzewo życia - kojarzy nam się z jednym z naszych ulubionych filmów "Źródło" (reż. Darren Aronofsky). |
Ptasie szaleństwo czyli jesteśmy w Parque das Aves. A modelka na kracie to nie nikt inny jak modrowronka pluszogłowa, brzmi swojsko. |
Ibis szkarłatny - miejscowy żarłok. |
Koronnik szary - wersja żeńska |
Ptaki i zwierzaki najfaniej ogląda się w naturze, ale tu można przynajmniej pooglądać je naprawdę z bliska. A na zdjęciu oczywiście flamingi. |
Koronnik szary we własnej osobie. |
Flaming |
Tukan |
W parku ptaków |
To nie samowolka, opiekun pozwolił pogłaskać. |
Kariama czerwononoga |
Czubacz parański |
Ptak z niebieskim dziobem i siwą grzywą. |
Chyba się zaprzyjaźnili |
Też tukan |
Kariama czerwononoga i białonoga turystka z Bolandy. |
Głodny tukan |
Heniek, heniek, spier....! |
Ary |
Motylek |
Motyle przy paśniku |
Larwy motyli. Długie na około 10 cm. Co za potwory się z nich wylęgną? |
Nasz zawodnik startuje z numerem 88! |
W parku ptaków |
Ary |
W sklepie z pamiątkami |
Mundialowo |
Nawet powódź nas nie powstrzymała i w końcu dotarliśmy do słynnych wodospadów Iguaç u. |
Motorek trzeba zostawić przy wjeździe i dalej ruszyć autobusem. |
Wypasiony hotel |
Pierwszy widok na wodospady |
Ostronos rudy lub koati - są ich setki w parku i bardzo liczą na ludzkie smakołyki. |
Spryciarze wywęszą każdy kąsek. Ten nie do końca świadomy zagrożenia turysta chwilę później stracił pomarańczę. |
Wodospady Iguaçu leżą na granicy argentyńsko-brazylijskiej na rzece Iguaçu. |
Wodospady Iguaçu |
Ostronos rudy w krzaczkach |
Rzeka Iguaçu spada w przepaść tworząc wodospady. Ma ona w tym miejscu szerokość 4 km. |
Wodospady Iguaçu - dzięki bardzo obfitym deszczom są jeszcze bardziej spektakularne. |
Wodospady Iguaçu |
Na tę kładeczkę niestety mogli wejść tylko pracownicy. Jeszcze kilka dni temu była cała pod wodą. |
Wodospady Iguaçu |
Wodospady Iguaçu |
Wodospady Iguaçu |
Wodospady Iguaçu - po brazylijskiej stronie wodospady ogląda się z większej odległości, ale za to tworzą przepiękną panoramę. |
Wodospady Iguaçu i tęcza |
Kanapki jedliśmy w stresie. Nawet miejscówka na murku nie gwarantowała bezpieczeństwa naszym ogórkom i zakupionej po drodze krakowskiej. |
No i w końcu fota z rąsi - my i wodospady Iguaçu. |
Wodospady Iguaçu |
Wodospady Iguaçu |
Wodospady Iguaçu |
A teraz na chwilę idziemy do Paragwaju, gdzie w Ciudad del Este można zakupić elektornikę i inne dobra. |
Tuż przed granicą z Paragwajem. |
Wodospady od strony argentyńskiej, a więc teraz będziemy je nazywać Iguazu. |
Po stronie argentyńskiej deszcze spowodowały więcej strat i wiele tarasów oraz pociąg do Diabelskiej Gardzieli były zamknięte. |
Wodospady Iguazu |
Wodospady Iguazu |
Wodospady Iguazu |
Wodospady Iguazu |
W ciągu kilku sekund można przemoknąć do suchej nitki. My na szczęście mamy nasze gustowne wdzianka przeciwdeszczowe. |
Ukłon w stronę rodziców - dziecko nie poniosę cię na barana (w tym wypadku na świnkę), bo przecież nie wolno! |
Wodospady Iguazu |
Wodospady Iguazu |
Wodospady Iguazu |
Wodospady Iguazu |
Wodospady Iguazu |
W gościnie u rodziców Alexa. Muito, muito obrigado! |
25 maj – 4 czerwiec 2014 roku (655-665 dzień)
Minas Gerais ... czyli wszystko piknie tylko nogi za krótkie
Ouro Preto to urocze miasteczko położone na wzgórzach. Niegdyś, za sprawą złota bardzo bogate, w związku z czym co kilka kroków stoi tu kościół – taki ówczesny sposób dziękczynnych inwestycji w nieruchomości. Jak za starych dobrych czasów strome uliczki nadal są wybrukowane, a całe miasteczko ma bardzo przyjemny, relaksacyjny klimat. To pewnie dlatego, że życie nadal się tu toczy, a w starych kamienicach nadal mieszkają ludzie. Dojazd do Ouro Preto już taki uroczy nie był, a to ze względu na towarzyszący nam przez całą drogę deszcz, do którego na ostatnim zakrętasowym odcinku pod górę dołączyła jeszcze mgła i ciemność.
Strome, wybrukowane uliczki Ouro Preto przypomniały mi, że choć mądram i pięknam to jednak w kolejce po wzrost nie zdążyłam się ustawić. Co do zasady niski wzrost, który na potrzeby tego wpisu i ku pokrzepieniu piszącej, nazwijmy jednak średnim, ma niezaprzeczalnie wiele zalet. W samolocie zawsze jest wystarczająco miejsca, w autobusie mieszczą się nogi, a i w krzakach schować się łatwiej. Zalety przestają się jednak liczyć, gdy przy wjeździe pod górkę motor gaśnie, a górka jest na tyle stroma, że czubkami palców ledwie sięgam ziemi. Mąż już dawno pojechał w siną dal. Nie mogę zdjąć nogi z hamulca bo na samym ręcznym lecę w dół, a dwóch nóg oderwać nie mogę, żeby zmienić bieg (a jakoś nierozgrzany motor na jedynce nie chce mi zapalać). I tu znowu wracamy do zalet – dziewczę w tarapatach to i chętni do pomocy się znajdą i nowe znajomości można nawiązać. A jak się odczeka wystarczająco długo to i zdyszany mąż dobiegnie ratować, znaczit kocha.
Belo Horizonte to ostatnie miasto na naszej brazylijskiej drodze. Wiele do oglądania tu nie ma, ale kilkadziesiąt kilometrów od miasta znajduje się Inhotim – ogromny ogród botaniczny, po którym rozsiane są rzeźby, galerie i instalacje. Generalnie uczta dla miłośników sztuki nowoczesnej. A nawet jak ktoś w sztuce nie gustuje samo poszwendanie się po alejkach jest całkiem przyjemne.
Trochę nam się zatęskniło do ojczystej mowy w wykonaniu innym niż naszym własnym. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby dać o sobie znać na forum brazylijskiej polonii. No i się udało. Odezwała się do nas Justyna, która już od dwóch lat zamieszkuje w Belo Horizonte z mężem Danielem i synkiem Ianem. Spędziliśmy razem dwa naprawdę fajne wieczory, za co bardzo dziękujemy!
W Belo Horizonte zabawiliśmy kilka dni trochę zwiedzając, a trochę więcej leniuchując. Pora wrócić na południe. Czeka nas kilka dni monotonnej jazdy. Wszystko mamy obcykane, jak nigdy, no bo przecież ta Brazylia taka niebezpieczna i lepiej nie spać gdzie popadnie. Jak to jednak z takimi szczegółowymi planami czasem bywa, pierwszy nocleg zaliczyliśmy w krzakach. Kemping był zamknięty, a miasteczko nieopodal jakieś takie nieprzyjazne. Oczywiście w tychże krzakach staraliśmy się być niezauważalni, żeby komuś do głowy nie przyszło podzielić się z nami naszym dobytkiem i w ramach tej ostrożności o mało nie spowodowaliśmy pożaru. Brazylijska benzyna doprawiana szczodrze alkoholem zniszczyła uszczelkę w maszynce i powstał przeciek. Po ciemku oczywiście tego nie zauważyliśmy i cudem zdążyliśmy zadeptać płomienie zanim dotarły do namiotu i oczu ewentualnych grabieżców. Tego wieczoru zjedliśmy zimne spaghetti z sosem. I tak dobrze, że wyjątkowo mieliśmy z sobą coś ugotowanego bo inaczej do rana byśmy chrupali suchy makaron.
Poranek w Ouro Preto |
Wciąż trochę mgliście, ale ruszamy poszwendać się po okolicy. |
Na ten kościół mieliśmy widok z okna - Igreja Nossa Senhora do Rosario |
Miasto założono pod koniec XVII wieku, kiedy odkryto w okolicznych rzekach złoto. |
Ouro preto oznacza "czarne złoto" |
Ouro Preto |
W XVIII wieku było to jedno z bogatszych miast w Ameryce. Zamieszkiwało tu wówczas więcej ludzi niż w Rio de Janeiro czy Nowym Jorku. |
Barokowa architektura miasta kolonialnego spowodowała, że miasto znalazło się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. |
Nasz hostelowy kolega architekt ma tu pole do popisu. |
Ouro Preto |
Miasto położone jest na wzgórzach na wysokości 1200 m n.p.m. |
Ouro Preto |
Ouro Preto |
Niezłe Figury w oknie |
Na placu Tiradentes - po prawej szkoła górnicza. |
Śliczna mieszkanka miasteczka |
Lokalne desery - czekoladowe Brigadero i kokosowo-jajeczne ciacho (kin dżin - brzmiało jakoś po chińsku). Piorunująco słodkie! |
A tu sztuczne figury |
Niektóre przykłuwały wzrok |
Jeden z najpiękniejszych barokowych kościołów - Igreja de São Francisco de Assis |
Na bazarku można było znaleźć ciekawe pamiątki |
Doświadczamy kolejnego otwartego bufetu - na placu Tiradentes |
Zakochaliśmy się w tej Pani - szkoda, że nie może jechać z nami. Zbyt wysoko się ceni i okno do motoru musielibyśmy wstawić. |
Miasteczko jest urocze, co krok to ciekawe budynki i oryginalne wystroje galerii i sklepików. |
Idealne na sjestę |
Igreha Nossa Senhora da Conceiçao |
Ouro Preto |
Czasem trzeba przypomnieć sobie, ża aparat ma różne zdolności |
Igreha de Santa Efigenia |
Na centralnym planie kościół Nossa Senhora da Conceiçao |
Można też tu spotkać narożne kapliczki. Na celu miały one odstraszać rabusiów i złe duchy. Odwiedziliśmy także ciekawe Muzeum Ołtarzy. |
Ouro Preto |
Wizja artystyczna miasteczka |
W galerii |
Sklep z pamiątkami |
Kolejna uczta z amazońskimi jagodami w roli głównej - açaí. Odkryliśmy, że najlepiej smakuje bez żadnych dodatków. |
Museu da Inconfidência na placu Tiradentes |
W pobliżu naszego hostelu |
Kolejnego dnia trochę się rozpogodziło |
Na placu Tiradentes |
Barokowe arcydzieło Aleijadinho w kościele São Francisco de Assis |
Wizyta na cmentarzu |
Zgadnijcie której się nie oparliśmy? Rozwiązanie zagadki znajdziecie za jakiś czas na bielańskiej komodzie :) |
Na balkonie w Casa Dos Contos |
Ouro Preto |
Kapslowe pawie |
A to już okolice Belo Horizonte - artystyczny park Inhotim |
Pośród alejek tego ogrodu botanicznego kryją się galerie i różne nowoczesne instalacje. (Gdzie jest Sława?) |
Palmowo |
Edgar de Sousa ma chyba wszystkich w... |
Trochę ciekawej flory |
Inhotim |
Można też co nieco podjeść w uroczych okolicznościach przyrody |
Ale my tym razem wybraliśmy tańszą opcję. |
Centro de Arte Contemporânea Inhotim |
Co autorka miała na myśli? (Cildo Maireles) |
Jedna z galerii - tu podobała nam się szczególnie ściana wypełniona imitacjami ludzkich organów. Inspiracją dla rzeźby było zawalenie się hotelu Linda de Rosario w Rio de Janeiro. Autorką jest Adriana Varejão. Zajrzyj tu: |
Psychodeliczne sale w galerii Cosmococa |
Orzeszki |
Chirs Burden - Beam drop |
W ogrodzie botanicznym |
W sali Cardiff e Bures Miller raczyliśmy się słuchowiskiem The Murder of Crows (nie kojarzyć z "Grą o Tron") |
To jest dopiero sztuka nowoczesna - przełamujemy bariery |
Na dachu jednego z budynków arysta Yayoi Kusama zostawił swoje kulki. |
W Belo Horizonte odwiedziliśmy Justynę i jej rodzinę. Dziękujemy za polsko-brazylijskie wieczory. Było rewelacyjnie! |
A u naszego gospodarza Paulo mieliśmy szanse porządnie się zrelaksować. Liga Światowa i zwycięstwo Polaków z Brazylią w Maringa. |
Kościół św. Franciszka z Asyżu nad laguną Pampulha |
Tym razem w gościnie u kapibar |
W muzeum sztuki nowoczesnej w Belo Horizonte trafiliśmy na show muzyczno-taneczny. |
Museo de Arte Pampulha |
A przed budynkiem rzeźba autora z polskimi korzeniami |
Casa do Baile |
Przeglądać tylko w białych rękawiczkach |
Kolejna arena MŚ - Estádio Governador Magalhães Pinto. Tu Kolumbia ograła Greków 3:0 i Belgia Algierię 2:1 |
Święte wino w Mercado Central |
Feria Hippie przy parku miejskim |
Panorama Belo Horizonte z parku Mangabeiras |
Praca do Papa |
Praca do Papa |
Latawce |
Fiesta Italia z koncertem wojskowej orkiestry |
W objęchac gospodarza - Paulo (Muito muito muito obrigado por sua hospitalidade!!). |
Kolejna okazja do świętowania - Negro |
Czas ruszyć w drogę powrotną. Przed nami blisko 2 tysiące kilometrów do wodospadów. |
Po drodze odwiedzamy Bom Repouso |
Bom Repouso położone jest na wysokości 1360 m n.p.m. |
Wąż pod stópką Maryi |
Nocleg w naturze - o mało nie spaliliśmy okolicy |
Zjeżdżamy w mgłę |
Przystań dla strudzonego wędrowcy |
15-19 maj 2014 roku (645-649 dzień)
Rio de Janeiro (cz.I) ... czyli dziewczyna z Ipanemy upojona caipirinhą
Ach, Rio! Co prawda nie w karnawale, ale przynajmniej betonowych powierzchni Sambodromu nie przysłaniał nam tłum ludzi. Mała to pociecha, bo Sambodrom to po prostu trybuny i paradna ulica, ale za to zaprojektowane przez samego Oscara Niemeyera. Pierwszy spacer po centrum nie robi na nas specjalnego wrażenia. Miasto jak miasto, ale kilkanaście kilometrów białego piasku Ipanemy i Copacabany to już coś, czym nie każde miasto może się poszczycić. W poszukiwaniu słynnych brazylijskich ciał na piechotę przemierzyliśmy obydwie plaże. Ci, którzy od razu nie przeskoczyli do zdjęć spokojnie mogą się jeszcze wstrzymać, bo cóż tu ukrywać, ludzie jak wszędzie. Trochę grubych, trochę średnich i trochę chudych, trochę cellulitu i ociupinkę silikonu. To nie znaczy jednak, że nie udało nam się „upolować” kilku atrakcyjnych okazów. Zdarzyło nam się nawet posprzeczać co do części wypukłych. Ja tam widziałam rękę chirurga, Krzysiek naturę i tylko naturę. Proponuję zaufać Krzyśkowi, bo ja znam się na grzebaniu w papierach, a on ciała obracał na co dzień. Jeszcze tylko jedna rada. Jako że w Polsce zaraz się zacznie sezon na bikini, brazylijskie trendy wskazują, że stringi są już passé. To co proponują w zamian (patrz zdjęcia) nadal wymaga jednak brazylijskiej depilacji.
Rio najpiękniej prezentuje się z góry. Położone wśród wzgórz ma pod dostatkiem punktów widokowych. Zaczynamy od słynnego Pão de Açúcar. Ludzie rozważni i roztropni kupują bilet na kolejkę i kolejką właśnie wjeżdżają na górę. Frajerzy kupują bilet za tę samą cenę, ale do połowy wchodzą na piechotę. Mamy jednak dobre uzasadnienie – Felipe nasz couchsurfingowy gospodarz podkarmił nas jak należy tradycyjnym brazylijskim mięskiem, a ono samo się przecież nie spali.
W ramach sportu zaliczyliśmy jeszcze mecz na Maracanie. W odróżnieniu od dopingu argentyńskiego tu już kibice są bardziej tradycyjni. Są krzyki , gwizdy, pieśni okolicznościowe i wygrażanie w stronę kibiców przeciwnika. W ramach rozrywek bardziej kobiecych skoczyliśmy na sambę na Pedra do Sal. To chyba jeden z najprzyjemniejszych momentów w Rio. Miejsce zupełnie nie turystyczne, niezwykły klimat, caipirinha tania jak barszcz (barszczu co prawda nie było, ale była grochówka), no i jeszcze przy tej właśnie grochówce rodaczkę Basię spotkaliśmy. Fajnie było sobie pogadać po polsku i posączyć wspólnie drinki, które dla niektórych okazały się zgubne. Niewinnie wyglądająca caipirinha to tak naprawdę bomba z opóźnionym zapłonem. Niczego nieświadoma ofiara w podskokach podbiega do pana, którego alkoholowy wózek jest ulokowany tuż przy naszym motorze (to swoją drogą było celowym posunięciem – my tu kupujemy drinki, a pan nam motoru pilnuje). Pan szczodrze polewa cachaça żałując jednocześnie limonki i lodu. Po trzech takich rundach Krzysiek zawiózł do domu miotający się worek kartofli, który w dodatku twierdził, że bez problemu może wziąć czwarty kubeczek na wynos i w kasku popijać go sobie po drodze.
20-24 maj 2014 roku (650-654 dzień)
Rio de Janeiro (cz.II) ... czyli w końcu w objęciach Chrystusa Odkupiciela
Wydawałby się, że miasto to tylko beton, asfalt i szkło. Tymczasem w Rio nie dość, że miłośnicy wspinaczki mogą sobie poszaleć na pionowych ścianach, to zwykli śmiertelnicy też mają sporo przyrodniczych atrakcji. Wycieczkę można zacząć od ogrodu botanicznego, na zachód słońca wybrać się na plażę, a z samego rana zrobić sobie kilkugodzinny trekking po parku Floresta da Tijuca, skąd dla odmiany można spojrzeć na Rio z góry. W końcu krętą dróżką pośród drzew dojeżdża się do sztandarowej atrakcji miasta, wręcz jego symbolu, czyli wzgórza Corcovado, na szczycie którego zamieszkuje nie kto inny jak Cristo Redentor, a bardziej swojsko Chrystus Odkupiciel. Stąd chyba widok jest najładniejszy. A skoro już jesteśmy przy budowlach sakralnych Rio ma chyba najbrzydszą na świecie katedrę. Zbudowana w stylu brutalizmu straszy szarym betonem. Sytuacja zmienia się jednak diametralnie po wejściu do środka. Paskudne szare bloki z zewnątrz od wewnątrz wyglądają imponująco.
O wiele przyjemniejsze do spacerowania niż centrum są dzielnice Lapa i Santa Teresa. To miejsca do poszwendania się po barach i popróbowania nocnego życia. Na koniec pobytu w Rio fundujemy sobie jeszcze jedną sambę. Podobno miała być najlepsza w mieście, ale imprezę niestety odwołano. Krzysiek pocieszył się więc meczem w knajpie, a ja może nie tak specjalną, ale też przyjemną sambą knajpianą.
Na deptaku w ogrodzie botanicznym (Ola - Henryki już czekają:) |
Crescienta cujete |
W ogrodzie botanicznym |
W ogrodzie botanicznym |
W ogrodzie botanicznym |
Liście wiktorii parańskiej - duże, pływające rośliny. |
W ogrodzie botanicznym |
W ogrodzie botanicznym |
W ogrodzie botanicznym |
W ogrodzie botanicznym |
Nectar dos deuses, czyli pułaka na owady. |
Sprawdzamy czy gotowe do spożycia |
Orchidarium |
Nawąchaliśmy się |
W ogrodzie botanicznym spędziliśmy sporo czasu. Widzieliśmy już kilka takich miejsc ale to nas naprawdę zachwyciło. |
Aleja palmowa |
Mieszkaniec ogrodu |
W ogrodzie botanicznym |
Kormoran suszący skrzydła |
Czapla na spacerze |
Jacupemba |
W ogrodzie botaniczym |
Aleja drzew Pau-Mulato |
Musieliśmy wszystkiego spróbować |
Pękate drzewko |
W ogrodzie botanicznym |
To nie nasza sprawka |
Kaktusy |
Wieczór na plaży Arpoador |
Dobre miejsce na kontemplację zachodu słońca |
Ruszamy na spacer po Florista da Tijuca - może spotkamy jakieś ciekawe owady |
Docieramy na punkt obserwacyjny |
Na szczycie |
Niestety widoczność była marna |
W dżungli natknęliśmy się na pieprzopodobną roślinę |
Czas na główną atrakcję w Rio de Janeiro |
Jeszcze rzut oka z Mirador Dona Marta na fawelę... |
... oraz na Pão de Açúcar. |
W pobliżu Corcovado |
Dotarliśmy na szczyt granitowej góry Corcovado |
Panorama Rio de Janeiro ze wzgórza Corcovado |
Chrystus Odkupiciel (Cristo Redentor) – 38-metrowy pomnik Jezusa Chrystusa Odkupiciela |
Pomnik odsłonięto w 1931 roku i od tamtej chwili stał się symbolem Rio de Janeiro |
Poczekaliśmy oczywiście na zachód słońca |
Lagoa Rodrigo de Freitas |
Statua Chrystusa z rozpostartymi ramionami obejmuje zarówno miasto jak i wita przybywających gości od strony morza |
Maracana nocą |
Neymar Jr Kuchinio |
Szwendając się po Lapa |
Lapa |
Escadaria Selaron |
Chilijczyk w hołdzie Brazylijczykom stworzył niesamowite schodkowe dzieło |
Wciąż niejasne sa okoliczności śmierci artysty. Jorge Selaróna znaleziono martwego w styczniu 2013 roku. |
Schodów jest 250 o łącznej długości 125 metrów, a pokryte są ponad 2000 płytkami z 60 krajów. |
Akwedukt i katedra |
Tak jak wiele innych zabytków, tak i akwedukt odnowiono specjalnie na mundial. |
Catedral Metropolitana de São Sebastião z zewnątrz "straszy" |
A wewnątrz jest niesamowita |
Figury w ogromnych, witrażowych oknach symbolizują cztery epitety kościoła: ”jeden”, ”święty”, ”katolicki” i ”apostolski”, natomiast w stropie świątyni znajduje się dodatkowe okno w kształcie krzyża |
Katedra ma również swoją rozgłośnię radiową. |
Katedra zaprojektowana przez Edgara Foncece może pomieścić 20 tysięcy osób. |
Budynek z ogrodami - Petróleo Brasileiro |
Szykują się na "pendrivową" ekspansję na miasto. Coś podejrzana ta cena... (7zł) |
Klasztor św. Augustyna |
Kawiarnia Colombo |
Kawiarnia Colombo |
Który wybrać? |
Kawiarnia Colombo |
Zwiedziliśmy również dzielnicę Santa Teresa |
Naczelna krojcza |
Trochę miejskiej sztuki z okazji mundialu |
Santa Teresa |
Pałac Guanabara |
Czas zrobić mały serwis |
Ponownie w Urca. Tym razem trochę się poszwendaliśmy. Zaczęliśmy oczywiście od plaży Vermelha |
Urca |
Widok na miasto z Urca |
Instituto Moreira Salles |
Instituto Moreira Salles |
Odwiedziliśmy tu kilka galerii |
Chcę oglądać Twoje nogi... |
Batata rostie niczego sobie |
Kolejna samba |
Pożegnalne piwko na tarasie. Czas opuścić naszego gospodarza Felipe i piękne Rio de Janeiro. |
12-14 maj 2014 roku (642-644 dzień)
Paraty ... czyli polowanie na kolibry
Trzeba czasem zmienić perspektywę, żeby zmienić zdanie. Kiedy dojechaliśmy do Trindade dojrzeliśmy typową turystyczną wioskę z masą sklepów z pamiątkami i paroma knajpami. Stwierdziliśmy, że jedziemy do Paraty – tam pewnie spokojniej. Gdy już pokonaliśmy wszystkie zakrętasy w górę, a potem w dół dojechaliśmy do miasteczka tak zabałaganionego jakbyśmy co najmniej znaleźli się w Indiach. O ile nie mielibyśmy nic przeciwko wycieczce do Indii, Paraty wydało nam się jakimś okropnym miejscem. Skutek był taki, że już po ciemku znowu zakrętasami tym razem w górę i w dół wróciliśmy do Trindade. A tam cisza, spokój i ptaków śpiew. To był dobry wybór. W samym Trinidad i okolicach są przepiękne, puste plaże. I takie dla surferów i takie dla tych co z trochę mniejszą falą lubią sobie popływać. Do Paraty skoczyliśmy na jedno popołudnie co w zupełności wystarczyło by obejrzeć bardzo ładną starówkę odnowioną na potrzeby turystyczne, w związku z czym bez życia i atmosfery. A w Trindade poza plażowaniem można zapolować na kolibry lub ptaszki kolibropodobne. Skubane są jednak tak szybkie, że nie dość, że trudno dostrzec, z którego kwiatka właśnie sobie nektar chłepczą, to jeszcze na większości zdjęć aparat uchwycił jedynie ich drobniutkie korpusiki. Skrzydłami faktycznie machają jak szalone.
Po wielkomiejskim zgiełku czas na relaks nad oceanem. |
Chyba to miejsce spełni nasze oczekiwania ;) |
Papaje (mamão) już dochodzą |
Po dogłębnej analizie okoliczności przyrody zdecydowaliśmy jednogłośnie, że zamieszkamy w Trindade. |
Plaża w Trindade |
Kilkadziesiąt minut obserwowaliśmy jak kolibrowate stworzenia pałaszują podwieczorek. Udało nam się z trudem "złapać" kilka z nich. Chlorostilbon notatus to, czy Hylocharis chrysura? |
Niestety nie ten "koliber" aparatu. Trochę za szybko się przemieszczały. |
Wracając do tematu noclegowego to aby się upewnić czy będzie nam tu dobrze popędziliśmy przed zmrokiem do Paraty. |
A w nocy wróciliśmy do Trindade i znaleźliśmy przyjemny hostel. |
Plażowe konteplacje w Trindade |
O poranku okiennice aż się prosiły o otwarcie |
Wycieczka przez gąszcze na pobliską plażę |
Paraty Mirim nazywane są Małymi Paratami. Pod koniec XVII wieku zbudowano tu kościół - Capela Nossa Senhora da Conceição |
Górzysty teren dookoła |
Jak miło naruszyć strukturę podłoża |
Wyskokowy pudel |
Paraty Mirim |
Woda zabrała nam deptak |
Rzeczka łączy się z ocenem, więc w obie strony czekała nas kąpiel po pachy. |
Gdzieś przy szosie |
Paraty |
Odrestaurowane historyczne budynki przyciągają wielu turystów |
Przyjemnie nam się spacerowało po bruku |
Po odkryciu najbogatszych kopalni złota w górach Minas Gerais pod koniec XVII wieku Paraty stały się głównym portem wywozu złota do Rio de Janeiro, a stamtąd do Portugalii. |
Chyba tylko nas raduje brak tłumów |
Igreja Matriz da Nossa Senhora dos Remédios |
Capela de Nossa Senhora das Dores |
Miasto położone jest w zatoce Ilha Grande.
|
Skocz na palmę |
Capela de Santa Rita |
Czapla biała czyha na smaczny kąsek |
Kaskader w porcie |
Modne przesiadywanie w oknie udzieliło się również turystce z Bolandy |
Po historycznym centrum nie mogą przemieszczać się pojazdy silnikowe, więc konie z powozami to bardzo częsty widok. |
Paraty |
W Paraty spędziliśmy przyjemne popołudnie |
Tu mieszkają leśne stwory |
Kolejnego dnia spacerowaliśmy po okolicach Trindade |
Kolejny "złapany" |
Taki mały a przestarszył psa |
Trindade |
Udane łowy |
Sklep rybny (peixeria) |
Praia do Meio |
Przerwa na "lunch" w plażowym barku |
Praia do Meio |
Praia do Cochadaco |
Piękny, ogromny, niebieski (skrzydła wewnątrz) motyl - musicie nam uwierzyć na słowo. |
Spacer przez dżunglę do Piscina Natural do Chocadaco |
Na basenie |
Kąpielisko dla odważnych |
Jadźwing zakumplował się z tubylcem |