12-15 styczeń 2015 roku (887-890 dzień)
... czyli piękne pożegnanie z Ameryką Południową
Już dawno nie złaziliśmy aż tak porządnie jakiegoś miasta. Sprzyjał temu dość obskurny hostel, w którym się zatrzymaliśmy, a w którym za bardzo zatrzymywać się nie mieliśmy ochoty. Trafiliśmy jednak na koniec kolumbijskich wakacji i w innych miejscach albo nie było pokoi, albo nie było noclegu dla motorów. Do siedzenia w hostelu nie zachęcał nas też właściciel, który co chwilę rzucał jakieś głupkowate teksty. Pewnego razu uznał, że nie może znieść, że nasze motory to 150 cc a on jeździ na 125 cc. Tak jak by którakolwiek z objętości robiła z któregokolwiek z nas wielkiego motocyklistę. Przez cały nasz pobyt jak nastolatek próbował nam wmawiać, że nasze motory to tak naprawdę 125. Im bardziej my go ignorowaliśmy tym bardziej nas przekonywał. Walczył jakby co najmniej o jakieś inne 25 cm chodziło.
Cartagena jest jednak tak pięknym i tak przyjemnym miastem, że nawet 30 stopniowy upał nam nie przeszkadzał. Wracaliśmy tylko na krótki odpoczynek do hostelu i znowu wychodziliśmy, żeby jeszcze pooglądać miasto wieczorem, zjeść kolejną arepę z serem czy wypić jeszcze jedno espresso w kafejce.
W czasie jednego ze spacerów zakupiliśmy mango i szukaliśmy miejsca do obejrzenia zachodu słońca. Nagle słyszymy:
- Dobre?
- Dobre – odpowiadamy.
- A smakuje tak samo jak w Kanadzie?
- Nie wiemy, nigdy w Kanadzie nie byliśmy.
- A to wy w Polsce mieszkacie? (tu zdziwienie w głosie)
- No tak.
- I tak prywatnie sobie to jesteście? Bo ja jestem na all inclusive i wzięliśmy sobie taksówkę z hotelu, ale w ogóle to w Panamie jest ładniej. Byliście w Panamie?
- Nie dopiero się wybieramy.
- Bo ja byłam w tamtym roku i naprawdę jest o wiele ładniej. A Wy czym się poruszacie?
- Motorami
- Ah, no to życzę miłego dnia.
To się nazywa sztuka autopromocji. Podchodzisz i w kilku zdaniach streszczasz chwalisz się gdzie mieszkasz i jak podróżujesz, po czym się żegnasz. Niewątpliwie zrobiło to na nas wrażenie, chyba jednak nie takie o jakie chodziło naszej krajance na obczyźnie.
Cartagena to niestety nie tylko przyjemności. Opuszczamy już Amerykę Południową i musimy zorganizować prom do Panamy. Papierków wymagają trochę więcej niż przy naziemnym przekraczaniu granicy w związku z czym nasze motory zostały wymyte i odwszawione, a my straciliśmy trochę czasu na znalezienie agencji, która wystawia konosamenty. Kolejnego ranka okazało się, że zrezygnowani zawróciliśmy tuż przed nią i pojechaliśmy szukać od drugiej strony.
Ostatni dzień w Cartagenie spędzamy w porcie. Formalności trwają strasznie długo. Na odwszawienie motorów czekamy 3 godziny, po czym zjawił się gość z plecakowym opryskiwaczem, popsikał kilka sekund i skasował po jedyne 35 dolarów od sztuki. Później czekamy jeszcze trochę aż w końcu wjeżdżamy na sprawdzenie bagaży. Potem jeszcze tylko 2 godziny w kolejce po pieczątkę w paszporcie i wjeżdżamy na prom. Panama czeka!
Cartagena została założona w 1533 przez dwustu osadników i nazwano ją tak samo jak miasto w Hiszpanii. |
Założycielem miasta był komandor Pedro de Heredia. Podpieramy mury przy bramie głównej do starego miasta. |
Czas podliczyć urobek. |
Cartagena lub zwana inaczej Cartagena de Indias to pod względem wielkości piąte miasto w Kolumbii. |
Trochę rękodzieła. |
Tutejsze niewiasty mają dużo na głowie. |
Święty czuwa! |
Relaksacyjnie przy parku |
Nie chce już więcej slyszeć o promocji na mango i arbuza! |
Jak już się komuś znudzi łażenie to może przejechać się bryczką. |
Wieczorową porą przydybaliśmy autora tych malowideł. Był przebrany za czarnego rybaka, który w ciągu dnia rusza wędką tylko po wrzuceniu banknotu do sieci, a nocą... |
Jedno z wyjść na kawusię. |
Cartagena |
Jaszczur z Cartageny wydaje inny dźwięk niż jego dzicy pobratymcy. |
Cartagena |
Nam strzelać nie kazano. Wstąpiłam na działo... |
Ściany trochę prześwitują. |
Stare miasto otoczone jest 500-letnimy murami zbudowanymi z wykorzystaniem rafy koralowej. |
Plotkujące psiaki. |
Widok z murów |
Halo Wodzu! Czy dodzwoniłem się do Wincentego Wu? |
Handlarki owocami gdzieś na targu. |
"Typowo" kolumbijskie świecidełka. |
Cartagena wieczorową porą. |
Którą sukienkę kupiłaby Sława, gdyby nie kosztowa połowy naszego miesięcznego budżetu? |
Czas na parkowe atrakcje. |
Trafiliśmy na wieczorne występy. |
Była muzyka w rytmach afrykańskich i pokazy taneczne. |
Trochę ekwilibrystyki. |
Cartagena była pierwszą hiszpańską kolonią w Ameryce i jednym z pierwszych miejsc gdzie mieszkali wyzwoleni afrykańscy niewolnicy. |
Popisy solowe. |
Wałkowane plastelinowe słodycze. |
Magiczne miasto Cartagena. |
Niby już po świętach a dalej jakoś tak świątecznie. |
Cartagena nocą |
Ulubiony lokal rosyjskich szpionów. |
Sława na przesłuchaniu w sprawie conocimiento de embarcacion. Spłoszona bo załączyła nieważne ubezpieczenie. Pani nawet nie spojrzała na załączniki za to uważnie pobrała należną opłatę. |
Pucowanie przed odwszawianiem. |
Cartagena |
Cartagena |
Schowaliśmy sie w klimatyzowanej kawiarni Juan Valdez. |
Nikt nie chce renty? |
Cartagena |
Cartagena |
Cartagena |
Wstrzymujemy ruch! |
Cartagena |
Cartagena |
Cartagena |
"Nie mamy Wi-Fi, rozmawiajcie ze sobą." |
Cartagena |
Coś na ruszt |
Kawiarniany wystrój |
Ja nie chcę iść z tym panem. |
Cartagena |
Miłe sąsiedztwo |
Sztuka nowoczesna... |
Teatro Colon |
Cartagena |
Port i forteca oraz stare miasto zostały wpisane w 1984 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. |
Cartagena leży na wybrzeżu Morza Karaibskiego. |
Tym razem spacerek wzdłuż wybrzeża. |
Mury obronne. |
Schronieni w cieniu parkowych drzew. |
Czas na przekąskę |
Pani Władza! |
Nie wstydź się chłopczyku, podejdź no tu do mnie! |
Nawracanie |
Kościół Św. Piotra Claver'a. |
Cartagena to także nowoczesne miasto. |
Castillo de San Felipe jest fortecą zaprojektowaną przez holenderskiego inżyniera Richarda Carr'a i zbudowana została w 1657 roku dla ochrony przed piratami czyhającymi na złoto wywożone do Europy. |
A oto i słynne odwszawianie. Za dziesięć sekund pracy pobrano jedyne 35 USD. Czyżby cena zawierała ozłocenie felg? |
Pszeszukanko i obwąchanko bagażu. |
W końcu wjeżdżamy na prom. |
Już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską... |
A jednak cofnięto nas do flemingów. |
Kolejne dwie godziny spędziliśmy w kolejce po pieczątki w paszportach. |
Gigantycnzny prom a w ładowni kilka motorów i jeden rower. Jakoś widocznie im się to opłaca (w Panamie prom cumuje bokiem, więc samochody nie miałyby jak wyjechać). |
Nasi tu byli! |
Kiedyś na emeryturze popłyniemy sobie w rejs takim gigantem... Nieeeee! |
Klocki lego w porcie. |
Wzgórze La Popa oferuje podobno niezłe widoki na miasto, nie wiemy bo nie byliśmy. W XVII wieku znajdował się tu klasztor Świętego Krzyża. |
Słońca jeszcze nie ma ale leżaki już zajęte. |
Czekamy i czekamy i czekamy i czekamy aż wypłyniemy. |
Przy okazji można pooglądać portowe prace i jak dźwigi idą spać. |
Niby emerycki gigant a jednak nas wyprzedził. |
Wiezowce na Bocagrande powoli oddalają się... |
Przemyciliśmy różne pyszności. |
Motorowo-rowerowa ekipa świętuje urodziny Holgera! |
Cała naprzód (fot. Holger). |
To było piękne pożegnanie Ameryki Południowej! (fot. Holger) |
Garść praktyczna: > Amber Hostel - dorm obskurny z kuchnią, intetem 30000 COP/os.; > ferry express - opłaty za motor: 1) dla agencji za wystawienie konosamentu: 25 USD; 2) tzw. fumigacja zwana przez nas odwszawianiem - 35 USD; 3)opłata za transport motoru 180 USD/sztuka; > bilet na prom 99 USD/os. (miejsce siedzące), ok. 230 USD za dwuosobową kabinę; > Podobno po panamskiej stronie sprawdzają bagaż podręczny pod kątem jedzenia, noży itp.; po stronie kolumbijskiej nie sprawdzali niczego, ale nie wiemy czy tak jest zawsze; poza tym po stronie kolumbijskiej nie pobrali od pasażerów opłaty wyjazdowej. > Prom miał opóźnienie około 7 godzinne (dotarliśmy do Panamy około godziny 20). |
Cartagena została założona w 1533 przez dwustu osadników i nazwano ją tak samo jak miasto w Hiszpanii.
9-11 styczeń 2015 roku (884-886 dzień)
... czyli można odetchnąć
Palomino to to czego nam teraz potrzeba. Od wenezuelskich plaż dzieli je jedna granica i może dwieście kilometrów, a jest zupełnie inaczej. Wszystkie restauracje, bary i hotele otwarte na plażę. Żadnych zasieków i murów. W nocy bez obawy można pójść z piwkiem na plażę, czego oczywiście nie omieszkaliśmy zrobić od razu pierwszego wieczora. W dodatku trafiamy do bardzo przyjemnego hostelu Mimi i Nelsona. Jeszcze nie spotkaliśmy tak fajnych gospodarzy. Panuje tu bardzo domowa i przyjemna atmosfera, serwują pyszne śniadania (chyba pierwszy raz dostaliśmy coś smacznego w cenie noclegu) i dobrze wiedzą kiedy zapytać czy mamy ochotę na kawkę.
Na plaży dość duże fale, więc trochę słabo z pływaniem, ale kawałek dalej rzeka wpływa do morza tworząc idealne do popluskania się rozlewisko. Tam codziennie kierujemy swoje kroki. Nie chce nam się korzystać z żadnych tutejszych atrakcji, szczególnie, że wydają nam się trochę naciągane. Ostatniego wieczoru poznajemy też nasze rodaczki Basię, Martę i Basię, które z tego miejsca gorąco pozdrawiamy. Spędzamy bardzo przyjemny wieczór na plaży. Aż się ma ochotę skoczyć po kolejne piwko, a tu akurat rano trzeba wstać bo ruszamy dalej. Trzeba przyznać, że pobyt tutaj bardzo dobrze nam zrobił i pomógł otrząsnąć się trochę z wenezuelskiej traumy.
Na plaże w Palomino docieramy wieczorową porą z siatką browarów. |
Nocny, plażowy rajd quadów. |
Palomino z roku na rok robi się bardziej turystyczne. |
Jesteśmy jeszcze w szczycie sezonu ale tłumów na plaży już nie ma. |
Między wioską a plażą kursują motorowe taksówki, ale spacerem trasa ta zajmuje jedyne 15 minut. |
Palomino |
Palomino |
Ta część karaibskiego wybrzeża niezbyt nadaje się na kąpielisko. Duże fale i silne prądy nie pozwalają na oddalenie się od brzegu. |
Tuż obok wioski przepływa rzeka, która przy morzu tworzy przyjemne do kąpieli rozlewisko. |
Można tu zakończyć spływ na dętce. |
Czas na test kolumbijskiej toksynki! |
Suszenie gaci na bambusach. |
Palomino |
Relaks między rozlewiskiem a morzem. A relaksuje się Krycha Bez Oka |
Palomino |
Palomino |
Trochę przypalona ta arepa, ale to i tak nie przeszkodziło Cristobalowi w jej pochłonięciu. |
Guanábana (czyli flaszowiec miękkociernisty) - po długich i mozolnych próbach udało nam się upolować ten owoc. Trochę zjedliśmy a resztę przerobiliśmy na koktajl. |
Przyjemny wieczór z (od lewej) Martą, Basią i Basią, zakończony posiadówką na plaży. |
Nasi hostelowi gospodarze Mimi i Nelson. Lepszych nie znajdziecie! |
Tak dobre kokosy są tylko w Indiach i Kolumbii! Tu w wersji zmrożonej. |
Garść praktyczna: > hostel Nauka 25000 COP dorm/os., bez kuchni (ale jest w planach), internet, fajni właściciele, ze śniadaniem; > spływ na dętce po rzece od 10000 COP (wypożyczenie) do 30000 COP (z przewodnikiem i transportem); > w okolicy można również zrobić sobie trekking po górach oraz odwiedzić tubylcze wioski. |
9-12 grudzień 2014 roku (853-856 dzień)
... czyli pod czerwonymi dachówkami
To chwilowo nasz ostatni przystanek w Kolumbii i znowu w urokliwym miejscu. Do Barichara docieramy dość późno więc pierwszy spacer po miasteczku robimy już po ciemku. Nastrój jakiś taki świąteczny. Miasteczko zatopione we mgle i oświetlone kolorowymi światełkami. Przy okazji leje jak z cebra, ale jakoś nam to nie przeszkadza. Humory mamy dobre. Jest to podobno jedno z ładniejszych kolonialnych miasteczek Kolumbii, białe domki pokryte czerwonymi dachówkami. Do tego akurat mamy je po drodze do Wenezueli, a żeby było jeszcze ciekawiej atrakcją tego regionu są smażone mrówki. Poczęstowali nas nimi na przywitanie w hostelu i całe szczęście bo smakują paskudnie, a mieliśmy zamiar kupić całe pudełko. Podobno to nie sezon i takie świeże zebrane w marcu to co innego. Nie pozostało nam nic innego jak wierzyć na słowo. W marcu nas tu nie będzie.
Ruszamy w końcu do Wenezueli. Trochę z biciem serca bo prawie każdy kto miał styczność z tym krajem ostrzega nas przed napadami. Jak zwykle uznajemy jednak, że to się zdarza, ale przecież nie nam.
Przemknęliśmy przez Bucaramagna i ruszamy dolinami i wzgórzami do kolejnego sielskiego miasteczka. Towarzyszyła nam rzeka Chicamoca. |
Późną porą w Barichara. Mgła zawładnęła osadą. |
Rano obudziliśmy się w świecie czerwonych dachówek. |
Mieliśmy problem, żeby znaleźć dom dla naszych maszyn, ale finalnie trafiliśmy na bardzo przytulny hostel. |
Barichara leży na wysokości 1300 m n.p.m. |
Nie jest tu ani za gorąco ani za zimno. Klimat idealny - średnia roczna temperatura to 21 °C. |
Capilla Santa Barbara |
Widokówka z Barichara |
Zielone okolice |
Wybraliśmy się na spacer Camino Real, drogą łączącą Baricharę z Guane. |
Ten turystyczny szlak to 9 km brukowanej ścieżki. |
Można upatrzeć ślady morskich stworzeń. |
Docieramy do Guane |
Guane |
Cmentarz w Guane |
Przycmentarne sępy |
Co raz bliżej święta... |
Tu wystarczą tylko bombki bo włos anielski to wytwór naturalny. |
Kolumbijska jaszczura |
Smażone odwłoki i główki mrówek. Fuj! |
Nocna przechadzka |
Widokówka nocna |
Dziś impreza na parafii. |
Tak dobrze wyposażonej kuchni to nawet w domu nie mieliśmy. |
Czerwono dookoła. |
Barichara |
A tu Barichara w oddali, czyli ruszamy dalej. |
Parque Nacional Del Chicamocha |
A przy parku wodne szaleństwo. |
Brama do aquaparku. |
Parque Nacional Del Chicamocha |
Znowu musieliśmy przejechać przez Bucaramangę. Tym razem na miasto patrzymy z góry. |
Czas na przydrożne kafesito z widokiem! |
Deszczowy las po drodze. Lało porządnie. |
Zielone wzgórza |
Prawdziwie niebezpieczna! |
Na noc meldujemy się w Pamplonie. |
Warzywna kaszanka na kolację. |
Garść praktyczna: > Barichara - dorm 20000 COP/os. (super kuchnia, internet, fajny ogród);
> Pamplona - pokój z łazienką i ciepłą wodą rano 40000 COP/2os.
|
7-8 styczeń 2015 roku (882-883 dzień)
... czyli pół planu na półpustynnym półwyspie
Motocykliści, których zaczepiliśmy na granicy to Fabian i Carlos z Kolumbii. Jechali akurat na Półwysep Guajira i stwierdzili, że podjadą kawałek dalej, żeby sobie zdjęcie na granicy zrobić. Tym oto sposobem przez część drogi jechaliśmy razem, a później spotkaliśmy się już w Cabo de la Vela. Dość specyficzne to miejsce. Po kilometrach pustkowia nagle przy plaży pojawia się wioska, a tam każda chałupka wynajmuje hamaki do spania na plaży.
Jeszcze przeżywamy to co się stało rano w Wenezueli, więc dla własnego lepszego samopoczucia rozbijamy namiot na ogrodzonym podwórku. Wieczorem rozluźniamy się piwkami, a z samego rana objeżdżamy okolice.
Połączenie pustyni z morzem daje przepiękny efekt, słońce jednak grzeje tak mocno, że nie chce nam się jechać kolejnych kilkudziesięciu kilometrów do Punta Gallinas, czyli najdalej wysuniętego na północ punktu Ameryki Południowej. Poza tym potrzeba nam kilku dni w miejscu bardziej relaksacyjnym i beztroskim. Dlatego po krótkiej naradzie i wykonaniu tylko połowy planu jedziemy na trochę zieleńszą plażę.
Kilkadziesiąt kilomatrów od granicy z Wenezuelą jechaliśmy w "eskorcie" Fabiana i Carlosa. Obraz skierowanej ku nam broni mieliśmy jeszcze długo przed oczami. |
Przez ten półwysep ciągnie się jedna kilkudziesięcio kilometrowa droga. Poza tym można poszaleć oczywiście zjeżdżając w półpustynne szutry. |
Jednak i tu nie jest zbyt bezpiecznie, więc zbaczamy tylko do turystycznych punktów. |
Docieramy do Oceanu Atlantyckiego. |
Cabo de la Vela to najchętniej odwiedzana plaża na półwyspie. |
Woda jest spokojna i można relaksować się na ciągnącej się przez wiele kilometrów plaży. |
Przy zachodzie słońca, w towarzystwie kolumbijskich motocyklistów, próbujemy relaksować się przy piwku. |
Za hamak trzeba tu słono bulić. A jeszcze więcej życzą sobie za chinchorros, czyli nieco szerszą wersję. Za to rozbicie namiotu wyszło dosyć ekonomicznie. Sława trochę oszukiwała i bujała się bezpłatnie na wersji ekskluzywnej. |
Wszędzie piach i pustkowia. Z pewnością stąd w Cabo de la Vela ceny jak z kosmosu! |
Ruszamy na zwiedzanie okolicy. |
Królują tu głównie pojazdy z napędem na cztery koła. |
Okolice Cabo de la Vela. |
Latarenka morska |
Bezludna wyspa |
Wybrzeże Pilon de Azucar |
Półwysep Guajira |
Można również znaleźć mniej zatłoczone plaże. |
Plaża Pilon |
Półwysep Guajira |
Plaża Pilon |
Półwysep Guajira |
Półwysep Guajira |
Półwysep Guajira |
Połowa planu wykonana, na drugą część już nie mieliśmy ochoty i skierowaliśmy się w nieco przyjemniejsze rejony kolumbijskiego wybrzeża. |
Garść praktyczna: > rozbicie namiotu przy jednej z restauracji w Cabo de la Vela - 10000 COP; hamak 12000 COP/os.; pokój dwuosoby znaleźlismy za 175000 COP (upalna aura przygrzewa chyba za bardzo co poniektórym); > drogi słabo oznaczone, więc lepiej posługiwać się GPSem; > podobno na mniej uczęszczanych drogach zdarzają się napady; > dzieci rozciągają sznurek w poprzek drogi i próbują zatrzymać pojazdy, po czym proszą o pieniądze. |
6-8 grudzień 2014 roku (850-852 dzień)
... czyli w imprezowej stolicy Kolumbii
Do Medellin wpadamy tylko na weekend, głównie po to, żeby spotkać się z Konradem (www.nadzikusa.blogspot.com). To już nasze czwarte spotkanie w czasie podróży. Konrad po krótkiej przerwie znowu ruszył w trasę, tym razem po Ameryce Południowej. Czwarte spotkanie niestety nie uwiecznione bo na nocne harce nikt z nas nie zabrał aparatu. A harce okazały się całkiem przyjemne. W Medellin przed imprezą właściwą ludzie zbierają się w parku i sączą browary. Potem kontynuują w klubach. Tak uczyniliśmy i my.
Niedzielę spędziliśmy spokojniej. Poszwendaliśmy się po opustoszałym trochę mieście (po sobotniej imprezie nikt za wcześnie nie wstaje) i ogrodzie botanicznym, a wieczorem wybraliśmy się nad rzekę Medellin pooglądać słynne świąteczne oświetlenie. Medellin podobno co roku ma najpiękniejsze świecidełka w całej Kolumbii.
Medellín to drugie pod względem wielkości miasto w Kolumbii. Szacuje się, że w aglomeracji mieszka około 4 mln osób. |
Najczęściej miasto kojarzy się z kartelem narkotykowym. Od lat 70tych miastem rządził najbardziej bezwzględny i brutalny baron narkotykowy Pablo Escobar. Po jego śmierci (w 1993 roku) trochę się tu uspokoiło. |
Kościół w potrzasku. Według badań Interpolu do roku 2003 było to najniebezpieczniejsze miasto świata. |
Dlatego też zostawiliśmy motory i podróżowaliśmy windą. |
Ponieważ był weekend to urządziliśmy sobie kulturalny dzień. |
Kolibry nadal nas prześladują - Teatro Pablo Tobón Uribe. |
Świąteczna lala |
Gitarra zmiękła... |
Lunatycy w Ogrodzie Botanicznym |
Jeden z imprezowych autobusów |
Świeczki pali się tu 7 grudnia (Día de las Velitas), czyli w wigilię święta Inmaculada Concepción de la Virgen María. |
Mieliśmy szczęście bo trafiliśmy również na okres oświetlenia Río Medellín. |
Świąteczne dekoracje są co roku najpiękniejsze właśnie tutaj. |
Tym samym zrobiliśmy sobie wieczorny spacer promenadą wzdłuż rzeki. |
Był też audiowizualny spektakl fontann. |
Medellín to jedna z narkotykowych stolic świata i w związku z tym popularne w Ameryce jest przysłowie "naćpany jak mucha z Medellín". |
A gościła nas Paula i jej synek Nico - muchas gracias! |
Tama na Rio Sogamoso |
Wkraczamy do Santander. |
Garść praktyczna: > imprezowe zagłębie w okolicy Lleras Park; > Ogród Botaniczny wejście gratis; > bilet na metro 1900 COP. |