5-8 listopad 2014 roku (819-822 dzień)
... czyli ostatnie peruwiańskie podrygi
Słowo się rzekło i czas opuścić Peru. Naszym ostatnim przystankiem jest Trujillo słynne z kolorowych domów i charakterystycznych okien. Miejsce pozytywnie nas zaskoczyło. Nie tyle same miasteczko co okoliczne wykopaliska. Zaczynamy od Huaca de la Luna i Huaca del Sol. Miejsce pozostaje w prywatnych rękach i sponsorowane jest przez peruwiański browar i to widać. Nowoczesne muzeum i zaawansowane prace archeologiczne. Na razie odkryto trzy z pięciu pięter świątyni, w tym świetnie zachowane malowidła. W cenie biletu jest przewodnik, dzięki czemu wiemy co oglądamy. Za kilka lat, kiedy odkryją wszystko, to miejsce będzie wyglądało zupełnie inaczej.
Słynne Chan Chan pozostaje natomiast pod opieką państwa. Kompleks świątynny jest jak najbardziej odnowiony, ale muzeum to jakiś żart, z kilkoma eksponatami na krzyż i minimalną porcją informacji.
Żeby nie było, że tylko od ruin do ruin jeździmy pół dnia tracimy na mechanika. Oprócz tego, że mój motor z dziwnych powodów gaśnie, Krzyśkowi trzeba zmienić łańcuch i gaźnik przestawić na płaski teren. Tym razem kiepsko trafiamy. Mechanik jest albo napruty, albo na silnych proszkach przeciwbólowych. W dodatku ma ADHD. Podbiega na chwilę do motoru, zaczyna odkręcać śrubkę, po czym rzuca wszystko, wskakuje na motor i jedzie w siną dal. Przez pięć godzin zdążył raptem zmienić łańcuch, ale i to nie tak jak trzeba, bo nie miał przedniej zębatki w odpowiednim rozmiarze. Odkręcił jeszcze gaźnik i wyjął druciki, które zmniejszały przepływ paliwa (taki chałupniczy sposób na zwiększenie mocy na dużej wysokości). Zauważył, albo sam popsuł, po czym zauważył, że śrubka do regulacji powietrza jest ukręcona. Musimy wrócić kolejnego dnia bo wtedy kolega kolegi będzie miał małe wiertło i wykręci śrubkę. Rano oczywiście mechanika nie ma, chociaż kazał przyjechać jak najwcześniej. I całe szczęście. Zaglądamy do sklepu z częściami, a facet nam radzi, że jak coś chcemy zmienić to kawałek dalej jest licencjonowany mechanik Hondy. Ale czemu nie poleca sąsiada, chociaż oblepiony od podłogi po sufit logo Hondy i nawet w koszulce firmowej chodzi? Więcej nam wiedzieć nie trzeba, zawijamy się i jedziemy do gościa, który wie co robi i w dodatku nie traci czasu tylko uwija się jak mrówka. A motor gasł bo w paliwie była woda. Nie wiemy tylko jakim cudem tylko w jednym motorze skoro zawsze tankujemy razem? To chyba sprawa z Archiwum X.
Koniec wybojów. Wjeżdżamy na Panamericanę. |
Trujillo to trzecie co do wielkości miasto w Peru. |
Znane z ozdobnych balkonów... |
...oraz ogromnego placu głównego (Plaza de Armas). Na jego środku znajduje się ten oto pomnik. |
Teren ten zamieszkiwały kultury prekolumbijskie, takie jak Cupisnique, Mochica i Chimú. |
Balkony |
Można tu zwiedzić kilka wytwornych domów. |
Casa De La Emancipación |
W poszukiwaniu obiadu |
Trujillo |
Jak wierni spojrzą w niebo... |
Nocne przechadzki |
Rewelacyjne muzuem przy Huaca de la Luna. Inicjatywa prywatna od razu rzuca się w oczy. Bogate zbiory z obszernymi wyjaśnieniami zatrzymały nas na dłużej. |
Inek, a raczej Mochic |
Inka, a raczej Mochica |
Kultura Moche, czy też Mochica rozwinęła się na tym terenie między I w p.n.e. a VIII w n.e. |
Świątynia Huaca de la Luna dopiero przed kilku laty została otoczona opieką archeologiczną. Obecnie piętro po piętrze odkopywana jest ta niesamowita świątynia. Na zdjęciu bóg Aiapaec reprezentowany w jednej ze ścian świątyni. |
Druga interesująca budowla kryje się pod piachem kilkaset metrów dalej - Huaca del Sol. Z powodu nagłej zmiany klimatu tereny te w VII wieku zostały opuszczone i na kilkanaście wieków skryły historię kultury. |
Oczywiście z małą przerwą na niszczycielksie i łupieźcze działania kolonizatorów hiszpańskich. Obecnie odsłaniane są krok po kroku starożytne malowidła. |
Specjalna konstrukcja zapobiegała niszczycielskiemu działaniu trzęsień ziemi. |
Dziurę wyłupali konkwistadorzy. Każde piętro to oddzielna świątynia. Kolejny kapłan zabudowywał starą świątynię i stawiał na niej swoją. Każde piętro to świadectwo innego pokolenia. |
Według naszego przewodnika na tej ogromnej ścienie znajduje się kalendarz kultury Moche. |
Piętra świątyni - każda ściana miała inne zdobne płaskorzeźby. |
Kupujemy płyty |
Szefowa warsztatu - to ten drugi, "bardziej" autoryzowany. Znaleźli wodę w zbiorniku, której pochodzenie do dziś nie zostało wyjaśnione. Pewnego dnia Honda zabierze tą tejemnicę ze sobą na złom. |
Perro sin pelo w Chan Chan. |
To główna atrakcja regionu. Ogromny kompleks imperium Chimú - rozkwit w latach 1000-1200 n.e. Rozbudowywano je od X do XV w., aż zjawili się Inkowie i rozpędzili towarzycho. Inkowie to podobno pierwsza wojownicza i agresywna kultura w Ameryce Pd., wcześniej panował tu pokój i spokój. |
Miasto wybudowano z glinianej cegły adobe, suszonej na słońcu i pokrytej następnie lekkim tynkiem, w którym rzeźbiono ornamenty. Tu ściany zdobione monotonnym zwierzęcym akcentem - nutrias marinas. |
Na głównym ceremonialnym placu, czyli Chudi. Jest to jedna z dziesięciu świątyń-cytadel. Wszystkie one miały kształt prostokątny z wejściem na ścianie północnej i zawierały w sobie miejsca pochówku i modłów, swoiste sale obrad, a także pokoje mieszkalne połączone labiryntem korytarzy. |
A tu rybki płyną z prądem i pod prąd. Te płynące z północy na południe reprezentują ciepły prąd El Nino, a te w odwrotnym kierunku zimny prąd Peruwiański, zwany też prądem Humboldt'a. |
Chan Chan to największe miasto epoki prekolumbijskiej w Ameryce Południowej. |
Ocenia się, że do momentu podbicia cywilizacji przez Inków, żyło tu około 30 tysięcy ludzi. |
W 1986 roku Chan Chan wpisano na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. |
Chan Chan zajmuje obszar około 28 km2, co jest w dużej mierze spowodowane licznymi przebudowami miasta. |
Chan Chan |
Jedyni pozostali mieszkańcy Chan Chan. |
W pobliżu znajduje się więcej ocalonych cytadel-świątyń. Tu zwiedzamy Huaca La Esmeralda. |
Huaca La Esmeralda |
Nieco ciekawsza świątynia - Huaca El Dragon. |
Zbyt pięknego wybrzeża to tu nie mają. "Plażujemy" w Huanchaco. |
To tylko kilkanaście kilometrów od Trujillo. |
Charakterystyczne kajaki wciąż w użyciu. |
Ceviche - będziemy z pewnością tęsknić za tym peruwiańskim daniem popisowym. |
Jędrna |
Efekt łowów |
Huanchaco |
Sława maltertuje rybkę |
Na pomoście można zakupić zestaw do połowów i odpowiednie lokalne robaczki. |
Daj mi rybkę! Porfa! |
Widokówka zachęcająca do wizyty peruwiańskiego wybrzeża. |
Loża szyderców |
Huanchaco |
Portret w salonie |
Casa Urquiaga |
Casa Urquiaga |
Casa Urquiaga |
Tu również trochę potrafi się zatrząść. Stąd lepiej wiedzieć zawczasu gdzie się udać w razie czego. |
Narożne działo |
Plaza de Armas |
Puk-Puk |
Jedna z kamienic coś ukrywa |
Na spacerze |
Tak wygląda tunel ze światełkiem na końcu? |
Wypatrzone w jednym z kościołów. |
Przy Monasterio del Carmen |
Czas na nowe wyzwania. Opuszczamy Peru... |
Garść praktyczna: > Huaca de La Luna i muzeum to punkty obowiązkowe - 23PEN; > bilet wspólny do Chan Chan, Huaca Esmeralda i Huaca del Dragon - 25PEN; > zagłębie mechaników motorowych na Av. Peru; > nocleg w pokoju 2os./tv/łazienka/internet - Casa de Clara - 50PEN. |
29 październik - 4 listopad 2014 roku (812-818 dzień)
... czyli między lagunami i górami
Z łezką w oku pożegnaliśmy Ceci i polską ostoję w Limie. A że to już nasze ostatnie podrygi w Peru postanowiliśmy zakończyć ambitnie. Wymówki w postaci popsutej maszynki do gotowania nie mieliśmy bo tuż przed odjazdem dostaliśmy wiadomość, że po miesięcznym strajku poczta w Limie zaczęła pracować i wysłana kilka tygodni temu pompka do maszynki w końcu dotarła. W dodatku Cordilliera Blanca to ponoć najpiękniejsze góry świata, więc wstyd nie zrobić trekkingu. Na miejscu nasze ambicje trochę się ostudziły i zaczęły się wymówki. A to pogoda się psuje, a to jak tu nosić przez parę dni namiot, jedzenie na plecach skoro na motorach tak łatwo się to przewozi? Jednym słowem zwyciężył leń. I chyba słusznie bo nawet okoliczne laguny przysłonione były chmurami. W związku z tym zamiast trekkingu urządzamy pikniki. A trekking zrobimy innym razem, będzie po co wrócić do Peru.
Całkiem przyzwoicie odsłonił się natomiast Huascaran, sześciotysięcznik, którego ściana po silnym trzęsieniu ziemi w 1970 roku oderwała się i wraz z tonami śniegu i lodu w kilka chwil lawiną przysypała Yungay – leżące u podnóża miasteczko. Lawina żywcem pogrzebała około 20 tysięcy osób. Obecnie na miejscu miasteczka posadzono tysiące róż. Można jeszcze zobaczyć kopułę kościoła, zmiażdżony autobus i cmentarz. Dziwne to jednak uczucie spacerować wśród róż, wiedząc, że pod tobą pogrzebanych jest tylu ludzi. Trochę dziwne też się wydaje, że na miejscu tragedii odbywa się regularny handelek pamiątkarskim badziewiem, nawet film pokazujący lawinę można sobie kupić.
Z Caraz wyjeżdżamy drogą biegnąca wzdłuż Kanionu Pato, przejeżdżając przez kilkadziesiąt tuneli. Czasami kurz w środku jest taki, że nie widać czy coś jest z przodu czy nie. Bywa też wąsko i nie ma za bardzo gdzie się zatrzymać, a mi tu nie wiedzieć czemu motor gaśnie. W Trujillo trzeba będzie to sprawdzić.
Ciężko się wydostać z Limy w godzinach szczytu. Tym samym za dużo nie oddaliliśmy się od tego molocha i na noc skryliśmy się w wiosce Chasquitambo |
I znowu wspinamy się na 4 tysiące metrów. Tym razem towarzyszy nam zazieleniony kanion a w dole Rio Santa. |
Póki co droga płaska i wykręcamy manetki gazu. |
Ośnieżone pięciotysięczniki tuż za rzeczką. |
Nocą wydarzyła się tragedia. Kierowca przysnął i w wypadku zginęły dwie osoby. |
Zanim zanurzymy się w łańcuchu górskim Cordillera Blanca odbijamy w stronę Chavin de Huantar. |
Nad Laguną Querococha (3900 m n.p.m.) |
Potwory o zabójczej pojemności silnika 150 cc podjadą pod każdą górkę na świecie, mało tego - wjadą także w każdą ciemną jamę bez trwogi w silniku. |
Złowieszcze skały dookoła... |
... ale na szczęście Cristo Blanco czuwa nad podróżnymi. |
Wioska Pichiu San Pedro w dole. |
Z tej odległości trudno orzec co tam uprawiają. Za to widać co tam robią w basenie! |
Dotarliśmy do Chavin de Huantar. Leniwa atmosfera w wiosce. |
W oczekiwaniu na otwarcie El Monumento Arqueologico de Chavin de Huantar. |
Szacuje się, że ta starożytna miejscowość rozwinęła się w latach 1400-400 p.n.e. |
W 1985 roku stanowisko archeologiczne zostało zapisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. |
Dziś można podziwiać główne budowle - El Castillo (zamek) oraz Nową Świątynię. |
Po wężach do celu |
Portal wejściowy obramowany został dwoma kolumnami o wysokości 2,30 m i średnicy 0,90 m. Dekorację kolumn stanowią wyobrażenia postaci męskiej i damskiej. Linka oddzielająca gapiów od tych wizerunków zmusza nas do uruchomienia wyobraźni... |
Kanały |
Chavin de Huantar to miejsce ceremonialne - Plaza Circular. |
Cristobal zaliczył spotkanie z framugą. Coś niscy byli Ci mieszkańcy Chavin de Huantar. |
Lewitujący Cristobal |
Wewnątrz kompleksu znajduje się kamienna stela nazywana El Lanzón. Jest to wysoki na 4,5 m granitowy monolit o trójkątnym przekroju. Z uwagi na wąskie przestrzenie labiryntu przypuszcza się, że stela została ustawiona wcześniej a później, wokół niej wzniesiono istniejącą świątynię. |
Schodzimy do labiryntu |
Nie ma możliwości się tu zgubić. Kilka pomieszczeń i ta sama droga do wyjścia. |
Głowy ozdabiające mury gdzieś przepadły. Ostała się tylko jedna. |
Postanowiliśmy śledzić mieszkankę miasteczka. |
Oryginalne kapelusze to znak rozpoznawczy tego regionu. |
Pozostałość po wyborach. W Polsce taka partia nie miałaby żadnych szans. Chociaż ostatnie wybory pokazują, że czasem wystarczy być na pierwszej stronie... |
Po drugiej stronie miasteczka wybudowano nowoczesne muzuem. Japończycy wspomogli projekt i powstało miejsce godne polecenia. |
Tu się schowały głowy! |
Przejazdem przez Huaraz |
A to już nasza baza wypadowa. Zamieszkaliśmy przy rynku w uroczej mieścince - Caraz. |
Bez plecaków i ambitnych planów ale to nie znaczy, że bezczynnie. W drodze do Laguny Parón. |
Pod samą lagunę można podjechać. |
Ostatni raz laguny o takim kolorze wody widzieliśmy w Chile. |
W bezchmurny dzień można podziwiać otaczające lagunę szczyty Aguja I 5,840 m, Aguja II 5888 m, Aguja III 5775 m, Qaras I 6025 m, Qaras II 6020 m, Qaras III 5720 m, Artesonraju 6025 m, Parya 5600 m, Pirámide 5885 m, Chakrarahu W 6112 m, Chakrarahu E 6001 m, Pisco 5772 m, Huandoy E 6000, Huandoy N 6395 m i Huandoy W 6356 m. Czy jest takie drugie miejsce na ziemi? |
Pogoda jednak nie pozwoliła nam na zobaczenie wszystkich szczytów. Widoczność do pięciu tysięcy m n.p.m. tym razem to za mało. |
Coś dzwoni... Czas na drugie śniadanie w wyjątkowych okolicznościach. |
Wyjątkowe... |
Żywej duszy tu nie ma. Kiedyś było tu dużo więcej wody. Jej brak to podobno sprawka rabunkowej działalności elektrowni wodnej - obcy kapitał wydrenował lagunę. |
Laguna Paron |
Z okolicznych gór spływa do laguny wiele potoków. |
Idzie deszcz. Pora zmykać. |
A dziesięć kilometrów dalej słonecznie. |
Zygzak w pobliżu Caraz |
Rejon Ancash |
A na obiad świeże rybki - trucha a la plancha. |
Tumshukayko - ruiny w pobliżu Caraz. Ruiny mają około 4500 lat. |
Podobno było to centrum polityczne, religijne i administracyjne kultur Chavin Huari, a później Huaylas. |
Postój taksówek przy rynku w Caraz. |
Czikity poszły na łatwiznę i zaprzęgły Sławę do odrobienia pracy domowej z języka angielskiego. |
Kolorowe zachody słońca w Caraz - oczywiście tylko wtedy kiedy nie padało. |
Miśki robią tu torty! Zamawiamy jeden po powrocie :) |
Caraz nocą |
Kolejny dzień to czas na odwiedziny okolic góry Huascaran (6768 m n.p.m.) |
I znowu stromo pod górkę na wysokość 4 tysięcy metrów. |
Laguny Llanganuco - pierwsza z nich to Laguna Chinanqocha. |
W oczekiwaniu na turystów |
Tu również jezioro otoczone jest wysokimi górami. |
Laguna Chinanqocha |
Laguna Chinanqocha |
Między lagunami |
Laguna Orconqocha |
Laguna Orconqocha |
Dalej nie pojechaliśmy. Można stąd zacząć albo skończyć treking Santa Cruz. Jak to zwykle z górami bywa i z tymi związana jest legenda: zakazana miłość, łzy, rozłąka i mamy dwóch kochanków przemienionych w szczyty Huascar i Huascaran - a woda w jeziorze to już wiadomo skąd się wzięła. |
Czas na piknik |
Smarowanie na ekranie |
Jak wyszło słońce to i kolor wody się zrobił przyjemniejszy dla oka. |
Czas na krajobrazy powrotne |
Yungay - to tu w 1970 r. w wyniku trzęsienia ziemi oberwała się część góry Huascaran. |
W niedzielne popołudnie lawina śniegowo-błotna pędząca z prędkością od 450 km/h do 800 km/h w mgnieniu oka pokonała 15 km i pogrzebała około 20 tysięcy ludzi. |
Dziś można tu zobaczyć świadectwa tragedii. Zmiażdżony autobus, szczątki katedry... |
... odbudowano samą fasadę a na miejscu miasteczka zasadzono tysiące róż. Podczas tego tragicznego w skutkach trzęsienie ziemi przeżyły jedynie 92 osoby, które znajdowały się akurat poza linią przejścia lawiny. |
Huascaran ukazał swoje groźne oblicze. |
Cmentarz w Yungay |
Cmentarz w Yungay |
Cmentarz w Yungay |
Okolice Yungay. Rząd peruwiański zakazał odkopania miasta ogłaszając je cmentarzem narodowym. Nowe miasto powstało 1,5 km od tego miejsca. |
Agawopłot |
Nie trafiliśmy na dzień handlowy ale przy cmentarzu można zakupić "pamiątki" z tragedii. |
Akurat w dzień wyjazdu pogoda się poprawiła. |
Pomiędzy Cordillera Blanca i Negra znajduje się wyżłobiony przez rzekę Santa - Cañon del Pato (Kaczki). |
Tunel za tunelem. Jest ich 36 i trzeba się natrąbić co by nie trafić na ciężarówkę po drugiej stronie. |
W najwęższym miejscu kanion ma pięć metrów a w najgłębszym tysiąc. |
Kaktusowe pole |
Koniec tuneli, trochę szerzej, więc zjeżdżamy do oceanu. |
Trochę nam się jednak zeszło bo droga się pogorszała z każdym kilometrem. |
Krajobrazy za to niczego sobie! |
Garść praktyczna: > nocleg w Chavin de Huantar - hostel Arqeologico - 2 os./z łazienką/tv - 45 PEN; > droga asfaltowa z Limy do Caraz w bardzo dobrym stanie; > droga z Catac do Chavin de Huantar asfaltowa tylko do tunelu, dalej tragedia... > nocleg w Caraz w hostelu na rynku - 2os./z łazienką/tv - 35 PEN; > dojazd do lagun szutrem - Laguna Paron - 5 PEN; Laguna Llanganuco - 10 PEN. > droga z Caraz do Panamericany w kierunku Trujillo w kiepskim stanie usiana licznymi tunelami; widoki wynagradzają wysiłek; > w listopadzie tylko czasem pada ale góry są za chmurami prawie każdego dnia. |
16-19 październik 2014 roku (799-802 dzień)
... czyli pora odsapnąć
Potrzebujemy przerwy. Po czterech dniach jazdy, porannego wstawania i żadnych atrakcji trzeba troszkę odsapnąć, jakiś kościół obejrzeć, na plazie posiedzieć i przede wszystkim wyspać się porządnie. Przejazd z jednego krańca Peru na drugi nie może się oczywiście obyć bez przekroczenia Andów, co oznacza kilkakrotne wjeżdżanie i zjeżdżanie z ponad 4 tysięcy metrów. Tym samym z upalnej dżungli znowu wjechaliśmy w góry i zimno, co dodatkowo przekonuje nas, żeby zostać sobie dzień dłużej w Ayacucho. Miasteczko zdaje się spełniać wszystkie nasze wymagania. Ładne, ale nie ma wiele do zobaczenia – idealne warunki do pobyczenia się. Turystów brak, więc cały hostel z tarasem i właścicielem ciągle nazywającym mnie „miss”, był dla nas. Zażyliśmy też troszkę kultury na koncercie tradycyjnej muzyki peruwiańskiej. To już nasz drugi koncert muzyki andyjskiej (pierwszy był w Boliwii) i oba koncerty wydawały nam się troszkę za długie. Może po prostu wszystkie utwory wydają nam się bardzo do siebie podobne i po kilku już nam wystarczy. Publiczność zadaje się, że była innego zdania, więc to raczej z nami jest coś nie tak.
Na hospedajowym dziedzińcu |
Żegnamy Cordilierę de Vilcanota i szczyt Ausangate (6384 m n.p.m.) |
Zakręcona rzeka Apurimac |
Wieża obserwacyjna |
Gdzieś tam pod górami znajdują się ruiny Choquequirao - Agata i Jacek kilka dni później wybrali się do tego inkaskiego miasta. |
Wycieczka z góry na dół i tak kilka razy. |
Kolejny Chrystus na naszej trasie. Tym razem na drodze do Andayhualas. |
Czuwa nad okolicznymi mieszkańcami. |
Jeszcze tylko kilka zygzaków. |
Miła pogawędka na nieoficjalnym punkcie widokowym. |
Gdzieś na zygzaku |
Niebieskie zbocza |
Koń ścinał zakręty ale i tak go wyprzedziliśmy. |
Trzeba było się zatrzymać by uczcić jubileusz. No to po jednemu i w drogę! |
Przejazdem przez Callebambę |
Kolejny nocleg wypadł w małej wioseczce, gdzie przywitała nas sołtysowa. |
"Dwa hambugsy, por favor!" |
Apartament pierwsza klasa. To pierwsze miejsce, gdzie mieliśmy oddzielny wieszak (czyt. gwóźdź w ścianie) na każdy ciuch. Poza tym nowoczesny dizajn: tapeta z papierów i gazet i sufit z worków z hasłami wyborczymi za jedyne 17 zł! |
Wyspani ruszamy dalej |
Świeżutki asfalt |
Kaktusowe pobocza |
Ayacucho, czyli pora odsapnąć. |
Wyżeramy prażoną kukurydzę przed podaniem ceviche. |
Siesta na Mercado Santa Clara |
Tak jak w Boliwii w Peru również lubią paradować. |
Gdyby nie poncza to w kraciastych koszulinach wyglądaliby jak nasi. |
Uczniom oczywiście musiała towarzyszyć orkiestra. |
Młode matki |
Sobota to okazja poprzyglądania się ceremoniom zaślubin. |
Ayacucho leży na wysokości 2746 m n.p.m. |
Odpoczynek olimpijczyka |
Hiszpanie założyli miasto w 1539 roku i początkowo nazywało się San Juan de la Frontera de Huamanga |
Główny rynek - Plaza Sucre |
Czas na kawkę... |
... i coś słodkiego z widokiem na dzwonnicę katedry. |
Kolejny ślub, kolejne życzenia przed kościołem. |
W katedrze |
Jan Paweł II jest tu bardzo popularny. |
Niecodzienny obrazek w kościele katolickim - głowa Indianina zamiast tradycyjnego cherubinka. |
To się nazywa ślub z rozmachem! |
Kręcenie lodów |
Andyjska droga krzyżowa w miniaturze. |
Ayacucho |
Groźny Pikuś na balkonie. |
Kościół Santo Domingo - wstęp wzbroniony. |
Kościół Santo Domingo |
Co kościół to ślub. |
Katedra nocą |
Już za chwileczkę już za momencik zacznie się nieco przydługi koncert. |
A wszystko pod czujnym okiem maestro. |
Przejmujące śpiewy |
Ale kościołowy ten odcinek pocztówek... |
Pasjonująca gala bokserska, aż się usnęło recepcjoniście. To ten od "miss". |
Zagadka: z czym ta kanapka? |
A tak naprawdę hija de Maria. |
Miejscowe przysmaki - muñecas, czyli laleczki. |
Garść praktyczna: > Hotel Samary - PEN 40 za pokój dwuosobowy, bez łazienki, z wi-fi, TV i parkingiem; > pyszne ceviche na tej samej ulicy - PEN 17 za wielką porcję; > miejscowe przysmaki to kręcone na bieżąco lody na Plaza Sucre i muñecas (cynamonowe bułeczki) na mercado, a komu tęskno do babciowych smakołyków wieczorem może podjeść ryżu z mlekiem i kisielem (arroz con leche i mazzamora). |
20-28 październik 2014 roku (803-811 dzień)
... czyli krwawy weekend i polska gościnność w peruwiańskim wydaniu
Lima nas zaskoczyła. Nie architekturą, jedzeniem czy atmosferą, ale ludźmi. Spędziliśmy tu tydzień czując się jak u siebie w domu, gadając po polsku i smażąc placki ziemniaczane. A zaczęło się niewinnie od wysłania zapytania na CouchSurfing do Moniki. Monika akurat nie mogła nas przyjąć, ale uruchomiła kontakty i skontaktowała nas z Ceci – Peruwianką, która w latach 70-tych studiowała psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ceci od lat przyjmuje Polaków kontynuując gościnność swego ojca. A to przyjeżdżają do niej wyprawy alpinistyczne, a to Polacy, którzy jako pierwsi przepłynęli kanion Colca kajakiem. Dzięki Monice zaplątaliśmy się także i my. Tyle tylko, że o Ceci nie wiedzieliśmy nic i nie wiedzieliśmy kogo się spodziewać. Tym większą niespodzianką było dla nas usłyszeć „Cześć” i „Chodźcie, obiad już gotowy”. Tym oto sposobem już pierwszy wieczór w stolicy spędziliśmy w polskim gronie u Gosi, która na początku swojego pobytu w Peru również pomieszkiwała u Ceci. A potem jeszcze pogaduchy przy śniadaniu, wieczór przy rumie, smażenie placków. Skoczyliśmy też na kolację i drinki z Moniką i jej mężem Henrym. Dołączyła do nas Dorota, którą mamy nadzieję jeszcze odwiedzić w Nowym Jorku. W międzyczasie do Ceci wpadła jeszcze Asia podróżująca z córeczką Gają, Marek i Emil. Jednym słowem aż tak po polsku to jeszcze w naszej podróży nie było za co bardzo, bardzo dziękujemy!
Miało być jeszcze o krwawym weekendzie. W sobotę Ceci zaprosiła nas do swojego rodzinnego miasteczka Cerro Azul. Odbywały się akurat finały walk kogutów. Widzieliśmy to już na Filipinach, ale tu wszystko wydawało się bardziej poważne i profesjonalne. Właściciele kuraków wnosili na ring swoich podopiecznych w haftowanych narzutkach, a przed walką przywiązują im do nóg noże. W przerwach gra muzyka, leje się zimne piwo. Zdarzył się tylko jeden incydent. Kogut pacyfista w ramach protestu nie dał się zabić przeciwnikowi i sam podciął sobie gardło. Jak w tej kotłowaninie piór stali bywalcy potrafili to dostrzec pozostanie dla nas tajemnicą. Na walki kogutów raczej już się nie wybierzemy. Nie wybierzemy się też już drugi raz na corridę, którą zafundowaliśmy sobie w niedzielę. Widowisko nie jest tanie i zbiera się tu stołeczna elita. Oprawa jest piękna i niektóre momenty „tańca” z bykiem robią wrażenie, ale to jednak smutne, gdy dla rozrywki zabijane jest takie piękne zwierzę. Wiem, że chodzi o tradycję i często tym uzasadnia się kontynuowanie corridy. Jednak po obejrzeniu tej rzezi na żywo te argumenty już mnie nie przekonują. Czy warto kontynuować tradycję opartą na agresji i znęcaniu się nad zwierzęciem dla kilku minut popisów ze śmiertelnie zmęczonym bykiem i dla chwały matadora?
Czas wydostać się z górskich krajobrazów. Ruszamy przez Andy w kierunku oceanu. |
Lama w cętki ze swoją ciemną koleżanką. |
Jeszcze tylko zima i zjedziemy do ciepełka. |
Chłód niestraszny tym zwierzakom. |
Kolejna wysokogórska przełęcz - 4746 m n.p.m. |
Padał deszcz, grad i w końcu śnieg. |
Jednak na horyzoncie wiało optymizmem. |
Minerały czekają na transport. |
Coraz bliżej wody. Postój przy inkaskich ruinach Tambo Colorado (pochodzą z XV wieku n.e.). |
Nocowaliśmy w mieście Pisco, które zostało zdewastowane w wyniku poteżnego trzęsienia ziemi w 2007 roku o sile 8.0 w skali Richtera. Niewiele budynków ocalało (jedynie 30%) a na głównym placu zbudowano nową katedrę. |
Żaglowy pomnik General San Martin |
Ruszamy na wycieczkę po Rezerwacie Narodowym Paracas |
A dookoła pustynia |
Rezerwat obejmuje obszar zatoki i półwyspu Paracas oraz archipelag Islas Ballestas. |
Na terenie parku występuje bogata fauna |
Widoki też są niczego sobie |
Rezerwat Narodowy Paracas |
Siesta w naturze |
Martwa natura |
Żywa natura |
Czekamy na wyniki połowów |
Pelikan w akcji |
Rybacy przybili do portu i rzucili nam kraba. |
Oprócz tego w portowym "śmierdzibarku" zamówiliśmy ceviche i rybę smażoną. Ależ było pysznie! |
Imponujące klify |
W wyniku trzęsienia ziemi w 2007 roku zawalił się most łączący brzeg z wyżej widoczną skałą. Tym samym znak rozpoznawczy rezerwatu "La Catedral" przestał istnieć. Dziś to miejsce plażowania ptaków. |
Trochę surowo ale pięknie. |
Po południu ruszyliśmy w kierunku miasta Ica. |
A tam wśród wydm ukrywa się jedna z głównych atrakcji Peru. |
Huacachina, czyli oaza na pustyni. Nie było tak kolorowo jak w folderach turystycznych... |
... jednak wydmy były zachwycające, więc trochę sobie po nich pogrzęźliśmy. |
Nawiało piachu |
Huacachina jest nawet na banknocie 50 Nuevo Sol. Legenda głosi, że oaza powstała gdy piękna tubylcza księżniczka została przyłapana na kąpieli przez myśliwego. Uciekając powstała po niej laguna a fałdami sukni stworzyła okoliczne wydmy. Takie tam bajeczki dodają, że wciąż tam żyje jako syrena. |
Ceviche nie było z syreny ale ten pierwszy przystanek na przedmieściach Limy w Chorrillos należał do wybornych. |
Zaczęło się kapitalnie bo wieczorem poznaliśmy peruwiańską Polonię. Dzięki Monice zamieszkaliśmy u Ceci, a dzięki naszej gosopodyni wieczorem ciachnęliśmy razem winko u Gosi i Marcina. |
Następnego dnia ruszyliśmy na zwiedzanie części historycznej Limy. |
Plaza Mayor i katedra |
Kolorowe atrakcja na Plaza Mayor |
Pałac Arcybiskupa |
Lima |
Lima |
Przy ozdobnym balkonie |
Warta przy Palacio de Gobierno del Perú |
Ozdobne kolumny |
Rewelacyjny wieczór z Moniką i Henrym oraz Dorotą. Dziękujemy serdecznie! |
Biesiadowaliśmy w klubie sportowym nad oceanem, a później Monika i Henry zabrali nas do klubu Ayahuasca. |
Procesja w sąsiedztwie |
Bosque el Olivar, czyli lasek oliwny. |
Huaca Pucllana - archeologiczne miejsce w sercu Limy. |
W latach 200-700 zamieszkiwała to miejsce kultura Lima. Specjalna konstrukcja z zachowanymi przestrzeniami pomiędzy cegłami chroniła budowlę przed trzęsieniami ziemi. Według wszelkich wskazań było to centrum religijne. |
Mieszkaniec z wielkim jajem. |
Hoduje się tu również cuye na ruszt. |
Perro sin pelo, czyli inkaski przystojniak. Rasa ta ma temperaturę nieco wyższą, więc służyła Inkom jako żywe grzejniki. Obecnie każde miejsce archeologiczne w tym rejonie przyczynia się do zachowania rasy i popularyzacji tych brzydalków. |
Namiętnie obściskująca się para w Parque del Amor w dzielnicy Miraflores ("El Beso"). |
Słoneczko Peru |
Tuż za skarpą czai się ocean. |
Parque del Amor i kolorowe mozaiki. |
Boisko do piłki nożnej na plaży |
Centrum handlowe wykute w klifie w Miraflores. |
Razem z Ceci na zumbie. |
Początek krwawego weekendu... |
... dojechaliśmy do Cerro Azul, czyli rodzinnej miejscowości Ceci. |
Zrobiliśmy sobie wycieczkę po okolicy i spotkaliśmy lwa morskiego. |
Cerro Azul |
Igraszki przy latarni morskiej |
Cerro Azul |
Na oceanicznym wybrzeżu pod piaskiem kryją się ruiny. |
Humory dopisują. Z Ceci i Gosią na krawędzi klifu. |
Zawodnicy w boksach, czyli zaczynamy finałowe walki kogutów. |
Milusiński kogucik pod narzutką. |
Co by walka za długo nie trwała do nóg kogutów przywiązuje się pokaźne ostrza. |
Pierwsze zapoznanie się zawodników. |
Później już bliższy kontakt - buzi, buzi. |
Sędzia zabiera przegródkę i zaczyna się walka. |
Trafiliśmy na finały, więc w walkach na śmierć i życie brały udział koguty najlepszych hodowców. |
Czasami koguty nie kwapiły się do zaatakowania przeciwnika i przechadzały się po ringu. |
Walka pod czujnym okiem sędziego. |
Widowisko łaczy się z hazardem. Oprócz wygranej dla hodowcy również widzowie mogą zgarnąć gotówkę. Zazwyczaj stawiano około 50 PEN (60zł) na swojego faworyta. |
Powietrzne popisy |
Niestety każda walka kończy się śmiercią koguta, a zazwyczaj od odniesionych ran giną dwa ptaki. |
Gdy głowa zwierzaka opadnie i dziobem dotknie do ziemi walka zostaje przerwana. |
Oględziny po pojedynku. |
Walki trwały do późnych godzin ale dłużej już nie mogliśmy na to patrzeć. Zawody były zdecydowanie bardziej profesjonalne, niż te które widzieliśmy na Filipinach, jednak wszelkie zasady są jednakowe. |
Czas na przyjemniejsze uroczystości. Razem z Ceci i jej psem, wybraliśmy się w niedzielny poranek na Snoopyween, czyli halloween organizowany przez Chente's Club Beagle. |
Można było się pomylić i zjeść psie ciastko. |
Właściciele psów mieli dużą frajdę. |
Zwycięzca konkursu |
A oto i dyniowy przebieraniec Victoria z Arturo i Ceci. |
Miało być krwawo, więc ciąg dalszy nadchodzi. |
Początek sezonu corridy to czas na popisy najlepszych zawodników. Czas ten przypada na Feria del Senor de los Milagros. |
Orkiestra przygrywa |
Dręczyciele byków na arenie |
Trybuny powoli się wypełniają, a bywalcy tych zawodów to z zamożniejsza część Limy. |
Każda część corridy to inna przygrywka. |
Picadores gotowi do spektaklu |
Okoliczne wzgorze usiane jest kolorowymi domkami |
Prezentacja banderilleros |
Rozjuszony byk wbiega na arenę i na pierwszy rzut męczy go kilka osób. |
Jak już się trochę nabiega... |
.. i traci ochotę na atakowanie różowych płacht... |
... pojawiają się picadores. |
Osłabiają byka wbijając mu w grzbiet ostrza. |
Byki atakują konie, które mimo opancerzenia z pewnością odczuwają uderzenia rogami. |
Następnie czas na popis banderilleros. |
Bez osłony podbiegają do byków i następuje kolejny krwawy cios. |
Niektórzy robią popisówę ku uciesze gawiedzi. |
Czasami brakuje centymetrów od nabicia na róg. |
Mocno poturbowany byk poddany jest kolejnemu męczeniu. |
Tak aby torreador mógł bezpiecznie zacząć taniec. |
Zwierze już ledwo zipie, więc można powyginać trochę ciało. |
W akcji Juan Jose Padilla, który nazywany jest torreadorem piratem. Stracił oko w jednej z corrid. |
Tu z kolei Antonio Ferrera. Wszyscy trzej gwiazdorzy to Hiszpanie. |
Osłabiony byk był już bardzo łatwym celem. |
Dochodziło nawet do zbliżeń. |
Widownia szalała i krzyczała "ten pokaz spłacił mój bilet". |
Na klęczkach też można. |
Finał walki - torreador przymierza się do zadania śmiertelnego ciosu. |
Sztuka wbicia ostrza polega na tym, aby na tyle precyzyjnie trafić, żeby zwierzę się już dłużej nie męczyło. |
Czasami się to udawało i byk po około minucie umierał. Jeśli ostrze minęło serce dokonywano uśmiercenia przez wbicie noża w mózg. |
Białe chusteczki poszły w ruch - widownia nagradza swojego faworyta. |
A był nim Miguel Abellan. |
Każdej corridzie towarzyszą protesty. Jeden ze śmiałków pojawił się na ruedo. |
Okolice Plaza de Acho |
W przerwie odbyły się pokazy marinery. |
Podczas corridy uśmiercono sześć byków. |
Każdy z zawodników miał okazję do zaprezentowania się dwukrotnie. Widownia ponownie upodobała sobie zmagania z bykiem Miguela Abellana i rzucała mu kwiaty, kapelusze i coś procentowego. |
Bohater niesiony podczas rundy honorowej. Nie ma co się tłumaczyć, bo kupując bilet wsparliśmy te okrutne zawody, ale rozwialiśmy tym samym wszelkie wątpliwości co do sensu organizowania corridy... Bezsensowne okrucieństwo. |
Pałac Arcybiskupa i katedra nocą. |
Czas zakończyć krwawy weekend. |
Kolejne dni przebiegały już znacznie spokojniej. Z Gosią i Emilem u Ceci. |
Smażymy placki |
W międzyczasie wyskoczyliśmy także wymienić hamulce w naszych maszynach i skoczyliśmy na ceviche. |
Czyżby lekarstwo na kaca? Z Ceci i Asią. |
Jak stolica to czas na przycięcie loków. Gaja wybrała fryzurę dla wujka :) |
Masaż czachy |
Wieczorowe smakołyki |
Czas się pożegnać! |
Dziękujemy bardzo Ceci! Ze smutkiem opuszczamy nasz peruwiański dom. |
Na paczkę z nową pompką do maszynki MSR trochę się naczekaliśmy. Trafiliśmy akurat na 30 dniowy strajk poczty paruwiańskiej. Suma sumarum udało nam się ją odebrać rzutem na taśmę w dniu wyjazdu - Jose, muchas gracias! |
Garść praktyczna: > w Peru w niektórych hostalach można mieć problemy ze spokojnym snem; jęki i stuki-póki mogą świadczyć o dodatkowych usługach świadczonych w tych miejscach - na taki hostal trafiliśmy w Pisco - całe szczęście, że nie było to trzęsienie ziemi; > wstęp do Rezerwatu Narodowego Paracas - 10 PEN; > najtańszy bilet na corridę - 120 PEN; > wstęp do Huaca Pucllana - 12 PEN. |
7-15 październik 2014 roku (790-798 dzień)
... czyli nie taka dżungla straszna jak ją malują
Wydawałoby się, że w dżungli to na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo, a tu się okazuje, że kajmany nie atakują ludzi, tutejsze piranie wcale nie ogryzają ciała do kości (chociaż zapach krwi podobno może je do tego zachęcić), a tarantule co najwyżej mogą wywołać podrażnienie, gdy pogłaszcze się je po grzebiecie. W dżungli dużo bardziej niepozorne żyjątka mogą zrobić większą szkodę. Najgroźniejsze są podobno węże. Jest też gatunek cykady, od której ugryzienia można umrzeć. Wiedząc to wszystko trochę inaczej brzmią przechwałki o pływaniu w rzece z piraniami i kajmanami.
Oczywiście dżungla, którą my odwiedziliśmy to nie dziewiczy gąszcz, w którym trzeba drogę wyznaczać maczetą, ale rezerwat z wyznaczonymi ścieżkami przyrodniczymi. Jest niedosyt, bo tak trochę za spacerowo, ale za to edukacyjnie. Wychodzi na przykład na to, że żadnej kulturze nie jest obcy kult młodości. W dżungli rośnie drzewo wężowe, które zrzuca skórę (niektórzy nazywają je gringo, jako że biali nie przyzwyczajeni do mocnego słońca też zrzucają skórę). Indianie wydedukowali, że skoro drzewo tak się nieustannie odmładza to zeskrobana kora wymieszana z wodą pomoże i im zachować młodość.
Podpytaliśmy też czy nadal żyją w dżungli ludzie, którzy nigdy nie mieli styczności z cywilizacją. Jeden z przewodników opowiadał nam, że ostatni raz jego ojciec jakieś 40 lat temu widział parę z dzieckiem, ale na jego widok po prostu uciekli nie życząc sobie żadnego kontaktu. Oczywiście można wybrać się na wyprawę i przez kilka tygodni bez żadnej gwarancji (poza gwarancją znacznego odciążenia portfela) wypatrywać dzikich twarzy w zaroślach. Po co jednak zakłócać spokój tym, którzy sobie tego nie życzą? Poza tym można wybrać się do wiosek przebierańców, którzy dla turystów w przerwie miedzy meczem a serialem przebiorą się i poudają tradycyjne życie. Pewnie są też możliwości pośrednie. Wioski, gdzie nadal żyje się zgodnie z dawnymi tradycjami, ale które regularnie mają kontakty z nowoczesnym światem.
Mimo, że zawitaliśmy do dżungli dość oswojonej, największym wynagrodzeniem była wszechobecna soczysta zieleń. Po wielu tygodniach w przepięknych, ale suchych i żółto-brązowo-białych Andach to była uczta dla oczu.
Czas na wycieczkę do dżungli. A może pójdziemy za ciosem i wrócimy do Sao Paulo? |
Zanim jednak dojedziemy do dżungli trzeba, jak to zwykle w Peru przekroczyć Andy. |
A przekracza się je jak zwykle serpentynami. |
Nawet jeśli dżungla nas zawiedzie to i tak warto było przyjechać dla samej zieleni. |
Zaczęło sie ciepełko, a wraz z nim zmęczenie i przystanek na kawkę. |
Dalej w stronę dżungli! |
Dzika zwierzyna po drodze |
Puerto Maldonado i Plaza de Armas. Miasto zostało okrzyknięte miantem "Capital de la Biodiversidad del Perú". |
Mostem dalej w kierunku Brazylii, ale może innym razem. |
Średniowieczna marka farmaceutyczna |
Puerto Maldonado nocą |
Puerto Maldonado nocą |
Księżyc w pełni nad rzeką Madre de Dios |
Tu nawet cevicheria w dżunglowym klimacie |
Leche de tigre to sok, w którym marynuje się rybę. Tutaj tak nazwano sok z owocami morza - trochę dziwny wybór zwarzywszy, że od oceanu dzieli nas kilkaset kilometrów. |
Zrobiliśmy sobie wycieczkę po okolicach. Nad rzeką Tambopata. |
Wycieczka po okolicach |
Otacza nas zieleń |
Papajowy sad |
W hostelu polskie kilmaty. Na zdjęciu Jan, Tadeusz i my. Pozdrawiamy! |
Most nad rzeką Madre de Dios |
Rzeczne życie |
Wycieczki ruszają do dżungli |
Tuż przy brzegu |
Wkraczamy do dżungli |
Czyżby pracownicy rezerwatu udawali kapibary? |
Czuliśmy na sobie obcy wzrok. |
Wózki z napędem na dwie nogi |
W objęciach fikusa |
Przy wodopoju |
Tymi łódeczkami dopłyniemy do jeziora Sandoval |
Zennn |
Jezioro Sandoval było kiedyś rzeką i podobno za ponad sto lat zostnie wchłonięte przez dżunglę. |
Wysokie palmy otaczają jezioro |
Netoperki - w szeregu zbiór-ka! |
Lilie wodne |
Ważka na lotnisku |
Motyli tu pod dostatkiem. Jak zwykle próbowaliśmy "upolować" Morpho czyli wielkiego na kilkanaście centymetrów niebieskiego motyla, ale zapozował tylko ten maluch. Za to też niebieski. |
Opalające się Henryki |
Kormoran |
Zachód słońca nad Jeziorem Sandoval |
Kto się wespnie po dżunglowe owoce? |
Jezioro Sandoval |
Ptaki Śmierdziuchy, a bardziej fachowo hoacyny. Pokarm rozkłada już w wolu przez co wydziela podobno paskudny zapach. Przez ten zapach nic i nikt nie chce ich jeść. |
W dżungli oprócz dzikiej zwierzyny spotkaliśmy też Agatę i Jacka. Pozdrawiamy! |
Nadciąga noc... |
... a wraz z nią szansa na wytropienie kajmanów... |
... i pluszaczków (tarantula). |
Nocny spacer w poszukiwaniu dziwnych stworów. |
Jaszczurka |
W ramach lekcji pokazowej nasz przewodnik rzucił pajączkowi mrówkę, a ten w sekundzie owinął ją siecią. Niesamowity pokaz. |
Ten brzydal to gatunek pośredni między pająkiem a skorpionem. Podobno groźny. |
Nasze legowisko w dżungli |
Z małym obiektywem jaki mamy to sobie nie można fotograficznie poszaleć. |
Znajdź głowę i ogon kajmana |
Ups, co ja robiłem w nocy, że obudziłem sie w łódce? |
Jezioro Sandoval |
Na polowaniu |
Jezioro Sandoval |
Wielkie jeziorne nutrie. W tym jeziorze żyje czteroosobnikowa rodzinka, która jest chlubą i symbolem rezerwatu. |
Nowy kolczyk |
Mieszkaliśmy w gościnie u rodzinki w prostych chatkach. |
Kormorany - zdjęcie grupowe |
Jezioro Sandoval |
Obcinacz do paznokci |
Pirania z profilu |
Poplątane z pomieszanym |
Spacer po zaroślach |
To pewnie stąd Tolkien wziął pomysł na Enty - chodzące drzewa. To jest drzewo, które bierze sprawy w swoje ręce, a może raczej korzenie i samo szuka słońca. W tym celu wypuszcza korzeń we właściwym kierunku, a korzeń po przeciwnej stronie obumiera. Rocznie potrafi przemieścić się nawet o 40 cm. |
Tarzan |
Jane |
Wciąż czujemy na sobie czyjś wzrok. |
Pan Tik-Tak??? |
Pajączki wyszły na korze |
Nie widać mnie, nie widać |
Przygarnięci przez fikusa |
Sam jeszcze nie wiem co ze mnie wyrośnie... |
Kasztanowatopodobny |
Winogronowopodobne |
Taka ćma to rozbije każdą żarówę |
Wspinaczka mrówek |
Uwięziona palma |
Czas na obiad - z Agatą, Jackiem, Eve i Sorayą z Hiszpanii i naszym przewodnikiem. |
Niepełnosprytny motyl |
Liszkowe drzewo |
Ananas |
Próba obejrzenia meczu w sąsiednim, bardziej wypasionym lodge'u spełzła na niczym, a Polacy tymczasem wygrali mecz z Niemcami! |
Udomowiona dżungla |
Spotkaliśmy kilka gatunków małp - na huśtawce kapucynka. |
Kajman |
A to największa niespodzianka. Kicia pierwszej nocy przez niezdaszony pokój przyszła do nas na zwiady, a kolejnej powiła dwa kociaki. Jako rodzice chrzestni dostaliśmy prawo wyboru imion. Jeden nazywa się Malinowski, a drugi Lewandowski. To tak, żeby nie było problemu z zapamiętaniem. |
Ukąszenie tej gigantycznej mrówki może spowodować wielogodzinną gorączkę. |
Prosto z liściastego serca |
Pająk Chwat wszytkich brat |
Orzech brazylijski - najstarsze drzewo świata (to ma podobno ponad tysiąc lat). Tutaj całe oblepione kokonami. |
Akrobacje na łodydze |
Bez skojarzeń - to tylko kopiec pewnego gatunku cykady. Kiedy z jaja wykluje się owad kopie sobie norkę z takim właśnie kopczykiem na wierzchu. Podobno siedzi w środku jakieś 25 lat, dorasta, po czym wyfruwa i rozmnaża się przez kolejne 5 lat. A przynajmniej taką historię opowiedział nam przewodnik... |
Nowo odkryty gatunek papugi - Kuchinia Czerwononosa. |
Ten to rusza chyba na jakiś bal. |
Motyli pod dostatkiem |
Spotkaliśmy nawet motyla w dresie fosforyzującym |
Ciekawski |
Kobieta w turbanie i z kokosem |
Te motyle są najwyraźniej ponumerowane. Kiedyś w Brazylii widzieliśmy numer 88, a teraz 80. |
Mrożąca (prawie bo woda była ciepła jak zupa) krew w żyłach kapiel w jeziorze z piraniami i kajmanami. |
Na huśtawce |
Mieszkańcy dżungli |
Mieszkańcy dżungli |
Po dwóch nocach wracamy nad rzekę Madre de Dios. Wycieczka dobiega końca. |
Nad rzeką Madre de Dios. |
Nad rzeką Madre de Dios. |
Ceviche |
W hostelowym ogródku |
Panienka z okienka |
Wracamy - z poziomiu kilkuset metrów ponownie musimy wjechać w góry. |
W prawdziwe góry |
W najprawdziwsze góry |
Z upału i nizin znowu do zimna, dużej wysokości... |
...i śniegu |
Tuż za przełęczą kończymy długi motorowy dzień. |
Tutaj większość kobiet nosi talerzowate nakrycia głowy. |
W takiej beretce to i kasku nie trzeba zakładać. |
Dziwne nakrycia głowy i zupa z frytkami. Nas już nic nie dziwi. |
Sława zostaje tu na zawsze! |
Garść praktyczna: > droga z Cusco do Puerto Maldonado jest w bardzo dobrym stanie (najwyższy punkt na trasie to 4750 m n.p.m); > jeśli ktoś chce przenocować po drodze to największy wybór hoteli jest w Mizuko; > nocleg dla dwóch osób w pokoju bez łazienki w Hostelu Tambopata w Puerto Maldonado - 60 PEN; > wycieczka do dżungli - jezioro Sandoval - 3 dni/2 noce z posiłkami - 440 PEN/os.; > wstęp do rezerwatu - 65 PEN. |