21-28 marzec 2014 roku (590-597 dzień)
Torres del Paine ... czyli jak uniknęliśmy losu króla Popiela i zostaliśmy Chilijczykami pełną gębą
Strasznie nie chce nam się ruszyć. Pada, wieje i najchętniej zostalibyśmy w ciepłym hostelu. Torres del Paine zaliczyć jednak trzeba, a skoro trzeba to karnie zerwaliśmy się z pościeli jeszcze po ciemku, by dołączyć do wciąż sporej, pomimo końca sezonu, grupki żądnych wrażeń.
Już na wstępie strażnicy parkowi przywitali nas miłą niespodzianką. Kilka już razy skorzystaliśmy z RUT-u, czyli tutejszego NIP-u, żeby płacić sporo niższą stawkę dla Chilijczyków. Tym razem jednak wypadły urodziny Prezesa, albo Dzień Leśnika i uroczyście nam oznajmiono, że Chilijczycy wchodzą za darmo! Tym oto sposobem, bez zbędnych formalności, starań i aranżowanych małżeństw zostaliśmy mianowani na Swoich!
A park oczywiście piękny, chociaż Fitz Roy i Perrito Moreno z poprzedniego wpisu zrobiły na nas dużo większe wrażenie. Tam nie mieliśmy jednak takich atrakcji i takiego zbliżenia z lokalną fauną jak tu. Pierwsze spotkanie było dość nieśmiałe. Obudził nas jakiś delikatny chrobocik, a światło latarki ujawniło obecność kogoś trzeciego. A ten ktoś trzeci zostawił niewielką dziurkę jakieś dziesięć centymetrów nad podłogą namiotu, chcąc zapewne dostać się do naszych zapasów. Wywiesiliśmy cały nasz spożywczy dobytek na drzewie, ale napastnik wrócił, a chwila naszej drzemki wystarczyła by dziurę powiększyć. Do rana więc co chwilę budziliśmy się i przeganialiśmy upartą mysz świecąc jej bez przerwy latarką po ślepiach.
Spotkanie twarzą w twarz nastąpiło w czasie ostatniego noclegu. Zanocowaliśmy na kempingu, na który, chyba nie bez przyczyny, kusi się niewielu turystów. Nie ma miejsc osłoniętych od wiatru i jak nas ostrzegli napotkani ludzie, grasują tam setki myszy. Nie mieliśmy jednak za bardzo wyjścia, ostatni autobus już pojechał, a do poprzedniego kempingu przy wietrze zrzucającym ze ścieżki nie uśmiechało nam się wracać. Powiesiliśmy więc plecaki w naszych nieprzemakalnych workach na sznurku do prania, a sami rozłożyliśmy się na stole pod wiatą. Dołączyła jeszcze do nas para Niemców, którzy rozłożyli się na ławkach. Myszki nie czekały nawet aż położymy się spać. Zwiadowczyni dała o sobie znać przebiegając mi bezczelnie po stopie. Wydawało się jednak, że na stole będziemy bezpieczni. To poczucie zmniejszyło się znaczenie, gdy zobaczyłam jak myszki przebiegają po ławkach, na których spali już niczego nie świadomi Niemcy. Potem dorwały się do powieszonych wysoko śmieci, a wtedy już Krzysiek biegający z miotłą (swoją drogą jedyny kemping, na którym w ramach wyposażenia znajdowały się dwie miotły na kiju) obudził i uświadomił naszych współspaczy, że myszy właśnie buszują w ich śmieciach i biegają po plecakach. Najgorsze jednak nastąpiło, gdy wiedziona instynktem wyjrzałam ze śpiwora i spojrzałam w błyszczące oczęta paskudnego myszocha buszującego po naszym stole! Postanowiłam więc nie spać i czytać przy latarce dopóki dam radę. O 3 nad ranem było mi już wszystko jedno. Przykryłam głowę śpiworem i jakoś dotrwałam do rana. Na szczęście plecaki, a w nich namiot i śniadanie przetrwały noc nienaruszone. Niemcy natomiast podzielili się owsianką z myszami, a wielka dziura w plecaku została im na pamiątkę.
W Puerto Natales przywitały nas kormorany na palach. |
Jak również naczelny wiertniczy. |
Byli też akrobaci nad oceanem |
Trekking zaczynamy w deszczu. Klasycznie ruszamy na trasę "W" - czyli czeka nas kilka dni spacerów po okolicach. |
Bienvenido! Ale mina jakaś nietęga! |
Tego dnia widoków nie było. W sumie to nie ma co się dziwić - w marcu i kwietniu pada tu najwięcej. |
Od następnego ranka aura nam już sprzyjała. |
Główna atrakcja parku - widok na wieże z Base de Las Torres. |
Torres del Paine |
Masyw należy do grupy górskiej Cordillera del Paine i składa się z trzech wież skalnych (około 2500 m n.p.m). |
Torres del Paine |
Co roku odwiedza to miejsce 140 tysięcy osób |
Torres del Paine |
Korzystaliśmy z darmowych kempingów - Campamento Torres |
Obraz na szlaku |
Nad rzeką Ascencio |
Górskie ciężarówki |
Dolina Ascencio |
Kondor patrolował okolice |
Jezioro Nordenskjöld |
Park Narodowy Torres del Paine |
To był długi dzień. Kolejne krajobrazy na naszej drodze. |
Park Narodowy Torres del Paine |
Jezioro Nordenskjöld i turkusowa woda |
Cuernos del Paine |
Po lewej Cerro Paine Grande i po prawej Cuernos del Paine |
Park Narodowy Torres del Paine |
Wycieczka do Doliny Francuskiej |
Przez dolinę przepływa rzeczka |
Dolina Francuska |
Torres i Cuernos del Paine |
Dolina Francuska |
Dolina Francuska |
Dolina Francuska |
Dolina Francuska |
Pogoda zmienia się tu bardzo szybko |
W dole jezioro Pehoé |
Park Narodowy Torres del Paine |
Park Narodowy Torres del Paine |
Park Narodowy Torres del Paine |
Trzeci dzień spaceru i poranek przy jeziorze Skottsberg |
Park Narodowy Torres del Paine |
Tym razem lewitująca Sława |
Efekt pożarów parku - winowajacami czeski (2005 roku) i izraelski turysta (2011). |
Spłonęło wówczas 155 km2 i 176 km2 parku. |
Pora na ostatnią atrakcję ramienia "W", czyli w drodze do lodowca Grey. |
Lodowiec Grey na horyzoncie |
Wiatr dał się nam we znaki |
Kostka lodu w Jeziorze Grey |
Trochę parkowej flory |
Jezioro Pehoé |
Jezioro Pehoé |
Nadciąga typowa patagońska pogoda. |
Kłębowiska chmur nad nami |
Jezioro Pehoé |
Jezioro Pehoé |
To już końcówka naszej przygody w Torres del Paine |
Park Narodowy Torres del Paine |
Park Narodowy Torres del Paine |
Według magazynu National Geographic park został wybrany jako piąte najpiękniejsze miejsce na Ziemi. |
Nad rzeką Pingo |
Wizyta ufoludków |
Schowaliśmy się przed huraganowm wiatrem pod wiatą, żeby spędzić noc w towarzystwie myszek. |
Chmury były rzeczywiście kosmiczne |
Park Narodowy Torres del Paine |
Sława poskramia wiatr! Prrr, szalony! |
Park Narodowy Torres del Paine |
Tęczowe pożegnanie nad Jeziorem Toro |
Park Narodowy Torres del Paine |
Mylodon darwini - jego skóra została znaleziona w pobliskiej jaskini. Szacuje się, że zwierz ten żył 5 tys. lat temu. |
Jedno takie łapsko widzieliśmy na pustyni na północy Chile. |
Sława w szponach mylodona jednak pod protekcją Burka nic jej nie grozi. |
Kicia Blachara |
Ostatni spacer po Puerto Natales i żegnamy Chile! Przygoda była wspaniała! Jak dla nas to krajobrazowo kraj nr 1 w naszej podróży! |
5-11 marzec 2014 roku (574-580 dzień)
Carretera Austral cz.II ... czyli takie kolory istnieją naprawdę
Widać, że wakacje w Chile się skończyły, bo ostatnio spotykamy tyko obcokrajowców. Zajeżdżamy na kemping w Coyhaique, a ten pod okupacją niemieckich rowerzystów, którzy co wieczór upierają się przy rozpalaniu kominka, który w ogóle nie grzeje za to zaczadza całą kuchnię. Zmywamy się stamtąd i ruszamy do miejsca, które podobno konkuruje z najsłynniejszym parkiem narodowym Chile - Torres del Paine. Jeszcze tam nie byliśmy więc nie mamy porównania, ale Cierro Castillo jest faktycznie przepiękne. Postrzępione szczyty, śnieg, a u podnóża lodowiec i laguna. Tam też się wdrapaliśmy i nawet lodowiec udało nam się pogłaskać. Jedyny minus to niemiłosierny wiatr, który nawiewa nam tony piachu do namiotu, jedzenia i bagażnika.
Jeszcze mało nam widoków, więc zamiast przepłynąć jezioro General Carrera promem i wylądować bezpośrednio na przejściu granicznym, postanawiamy je okrążyć. Droga dość męcząca, ale widoki niesamowite, chyba najlepsze na całej trasie. Wytelepało nas jednak i wymroziło, więc w Puerto Tranquillo robimy sobie dwa dni odpoczynku z przerwą na rejs do marmurowych jaskiń. Jaskinie bardzo ładne, woda turkusowa, a na jeziorze fale jak na oceanie.
To już prawie pożegnanie z Chile. Jeszcze tylko nocleg w Chile Chico i z samego rana wjeżdżamy do Argentyny. Do Chile jednak jeszcze na chwilę wrócimy.
Relaksacyjny klimat na kempingu w Coyhaique. |
Dziwne rzeczy się dzieją w Coyhaique. Policja nie zwróciła nawet uwagi na kobietę z kukurydzą na głowie. |
Laguna w Rezerwacie Narodowym Cerro Castillo. |
W wąwozie w drodze do Villa Cerro Castillo |
Lekcja kastylijskiego nr 3: "Feliz viaje", czyli komu w drogę temu kopa (inaczej "szczęśliwej podróży"). |
Cuesta del Diablo to jedno z pocztówkowych miejsc Carretera Austral. |
Po lewej Cerro Castillo |
Co oni tu robili, że tak dłonie odcisnęły się na skale?! |
Monumento Nacional Las Manos de Cerro Castillo - najstarsze ślady dłoni mają podobno około 3 tys. lat. |
Okolice Villa Cerro Castillo |
Na kempingu w drodze do kibelka |
Cerro Castillo o poranku. |
Ruszamy na jednodniowy spacerek w pobliże góry. |
Bez siodła była bezużyteczna |
Ostatnie spojrzenie co za nami... |
... i hyc do Narodowego Rezerwatu. |
A po drodze punkty widokowe |
My znaleźliśmy taki bardziej jesienny. |
Radosne oznaczenia szlaku |
Widok na okolicę z większej wysokości |
Rezerwat Narodowy Cerro Castillo |
Kuleczki na wzmocnienie |
Cykl "Gdzie jest Sława?" nie cieszył się ostatnio popularnością, więc tym razem bez zagadki. |
Rezerwat Narodowy Cerro Castillo |
Szczyt (2675 m n.p.m.) trochę się przed nami krył. |
Cerro Castillo i lodowiec |
Archeologiczne odkrycie roku! |
Przepiękna laguna pod lodowcem |
Lodowiec |
Rezerwat Narodowy Cerro Castillo |
Rezerwat Narodowy Cerro Castillo |
Gigantyczna ściana Cerro Castillo |
(O)twory lodowcowe |
Oparty o kostkę lodu |
Rezerwat Narodowy Cerro Castillo |
No i zeszła "sławna" lawina na Kristobala! |
Jeden z tysiąca szyfrów znaleziony pod górą |
Siesta |
Gąski, gąski do domu! Boimy się, bo ktoś się podszywa! |
No i ruszyliśmy dalej. A przed nami kolejne niespodzianki. Na początek Laguna Verde i turkusowa woda. |
Carretera Austral |
Carretera Austral |
Carretera Austral |
Wiatr daje znać o sobie niemal każdego dnia |
Carretera Austral |
Carretera Austral |
Carretera Austral |
Ojciec Antonio był w tych okolicach bardzo wpływowy |
Dotarliśmy do Puerto Tranquilo |
A oto i jeden z mieszkańców wioski |
Pamiątkowa fotka z kapitanem, |
czyli ruszamy na wycieczkę po wzburzonym jeziorze. Podobno fale sięgają tu nawet 7 metrów. |
Marmurowe klify |
Ściana w jednej z jaskiń |
Wypływamy na jezioro |
Marmurowe jaskinie |
Marmurowe jaskinie |
Filar |
Jezioro General Carrera |
Wyżłobione korytarze |
Capilla de Marmol |
Capilla de Marmol |
Jezioro General Carrera |
Puerto Tranquilo |
Jezioro General Carrera |
Czas na mały jubileusz - 9999,9 km na naszych maszynkach. |
Jezioro General Carrera |
Zjeżdżamy z Carretara Austral w stronę granicy z Argentyną. |
Nasze ostatnie kilometry na Carretera Austral |
Rzeka zasilająca jeziero |
Takie kolory istnieją naprawdę! |
Jezioro ma powierzchnię 1,850 km² z czego 970 km² leży po stronie chilijskiej. |
Jezioro General Carrera |
Jezioro jest pochodzenia polodowcowego i otaczają je Andy. |
Most na jeziorze |
Maksymalna głębokość to aż 586 m. |
Prawie jak basen |
Jezioro General Carrera |
Jedna z wysepek na jeziorze |
Jadźwingowi się podobało! |
Nam również, czyli drugie śniadanie w wyjątkowych okolicznościach. |
Droga odbija na trochę w głąb lądu. |
Jezioro General Carrera |
Pozdrawiamy z Chile! |
Jezioro General Carrera |
Trochę tu wiało. Na jednym z zakrętów mocowaliśmy się dłuższą chwilę z wiatrem. |
Pojawił się również zjazd do przepaści. |
Jezioro General Carrera a na horyzoncie część argentyńska - jezioro Buenos Aires. |
Laguna Verde |
Laguna Verde |
Dotarliśmy do Chile Chico |
Taki obrazek to już rzadkość |
Tego okna to już nikt nie wybije. Może pomysł na biznes dla Taty Tapicera?! |
W pobliżu Chile Chico |
Chile Chico i skutek porywistych wiatrów |
Chile Chico |
18-26 luty 2014 roku (559-567 dzień)
Chiloe ... czyli uwięzieni w polskiej wiosce
Utknęliśmy na wyspie. W naszej beztrosce za późno zabraliśmy się za organizowanie promu, a że odpływa tylko dwa razy w tygodniu, na Chiloe spędziliśmy kilka dodatkowych dni. Nie ucieszyła nas z początku ta perspektywa, gdyż wyspa przypomina polską wioskę i choć jest urocza nie ma tu zbyt wiele do oglądania.
Jak to jednak zwykle bywa dodatkowy czas minął szybciutko i wcale nie okazało się go za dużo. No właśnie, bo choć może brzmi to nieprawdopodobnie, ale też czasem potrzebujemy wolnego od wolnego. I choć nicnierobienie inaczej smakuje, gdy nie czeka perspektywa powrotu do pracy, to raz na jakiś czas dobrze nam robi.
Jedną z tutejszych atrakcji jest osobliwa potrawa curanto. Takiego miksu mięsiwa nie powstydziłby się żaden szanujący się mięsożerca. A więc, na rozgrzane w ognisku kamienie idą najpierw owoce morza. Na to podwędzona wieprzowinka, ziemniaczki, kurczaczek i kiełbaska. Wierzch zdobią troszkę kluchowate placki ziemniaczane.
Tym co jednak przede wszystkim przyciąga do Chiloe są drewniane jezuickie kościoły. Nie wiem czy to ich czar, ilość czy też urok chilijskiego wina sprawiły, że zapadłam na chwilową amnezję. Weszliśmy rano do kościoła w miejscowości Castro. Kościół bardzo niepozorny bo wymalowany na jaskrawożółty kolor i upstrzony fioletowym dachem. Zrobiliśmy rundkę po mieście i znowu zatrzymaliśmy się na kościelnym placu. Zdziwiona, że zawsze przeganiający mnie po atrakcjach kochany małżonek nawet nie chce zajrzeć, ruszyłam ku świątyni. Hmm, już tu byłam… Potwierdził to czekający za rogiem i tarzający się ze śmiechu Krzysiek.
Rozpadało się okrutnie, więc skryliśmy siebie i nasze maszynki pod daszek przystanku autobusowego. |
Dotarliśmy do krańca lądu. Czekamy na prom, który zabierze nas na wyspę Chiloe. |
Trochę tu oryginalnych roślin |
Widok na ocean z naszego kempingu w Ancud |
Zachodnie wybrzeże Chiloe |
Widok na Ancud. Wyspa Chiloe ma długość 180 km i szerokość około 50 km. |
Rybackie zasieki |
Udało nam się trafić na moment przyrządzania wyjątkowej potrawy. Pomagamy z dowozem małż. |
Curanto gotowe do duszenia. |
A w tym czasie skoczyliśmy sobie na plażę Guabun. |
Nad oceanem |
Plaża w Guabun |
Oceaniczne kable, czyli Durvillaea Antarctica |
Plaża w Guabun |
Jaskinia na plaży w Guabun |
Estrella del Mar |
Dorabiamy na plażowej taksówce... |
... bo krówki miały akurat wolne. |
A co to? |
Niezła porcja |
Curanto, gotowe po półtorej godzinie, czekało na nas na stole. |
Playa Brava |
Szaleństwa na plaży w Pumillahaue |
Inni jak widać też dorabiają. |
Pumillahue |
Suszenie wodorostów na plaży |
Kulturalnie na koncercie w Ancud |
Kościół w Quemchi |
Quemchi |
Na wyspę Aucar prowadzi 500 metrowy most |
Wyspa Aucar |
Wyspa Aucar |
Jeden z kościołów jezuickich na wyspie, wpisany na listę światego dziedzictwa UNESCO - w miejscowości Colo |
Szczęśliwi Indianie i najeźdźcy w ramionach Jezusa. |
W kościele San Antonio de Colo straszy! |
Tęczowo w Dalcahue |
Na targu w Dalcahue |
Domy na palach (palafitos), czyli znak rozpoznawczy największego miasta na wyspie - Castro. |
Kościół San Francisco w Castro - taki zwykły, podobny do innych... ;) |
Kościół San Francisco w Castro |
Kościół San Francisco w Castro |
Kościół San Francisco w Castro |
Zapraszam na ciasteczka |
Castro |
Castro |
Palafitos w Castro |
Uwaga ścieki |
Castro |
Palafitos w Castro |
Dostawa wodorostów |
Palafitos w Castro |
Baj baj loczki |
Oprawca, ofiara i fotoreporter |
Kościół San Francisco w Castro |
Z taką fryzurą to nawet do restauracji nas wspuścili |
Kawiarenka w jednym z palafitos w Castro |
Palafitos w Castro |
Koszenie trawy na kempingu |
Przyłapana na romansowaniu z Adrienem Brody |
"Tortizita" - takie nawoływanie miejscowej babuszki słyszeliśmy co wieczór, aż się skusiliśmy. |
Nercon i kościół Nuestra Senora de Gracia |
W Nercon |
Nuestra Senora de Gracia w Nercon |
Akurat trafiliśmy na chrzciny |
Wycieczka na wyspę Quinchao |
Lekcja kastylijskiego nr 2: panol - magazyn, bano - łazienka, bajada - zejście. |
Curaco de Velez |
Curaco de Velez |
Kuter trochę chyba sobie poczeka |
Ścieki wylejmy gdzieś dalej |
Rozmowy kontrolowane |
Afrodyzjak |
Ostryga po raz pierwszy |
Archipelag Chiloe |
Widok na miasteczka Achao |
Achao i kościół Santa Maria de Loreto |
Były chrzciny, więc czas na ślub, a może to odwrotnie miało być? |
Pomysłowość nie zna granic |
W kościele Santa Maria de Loreto w Achao |
Plaża w Achao |
Sport narodowy Chilijczyków |
Achao |
Tato! Tato! |
Park Narodowy Chiloe nad Oceanem Spokojnym. |
Park Narodowy Chiloe |
W parku można spotkać wiecznie zielone bukany. Żyje tu też podobno prawie sto gatunków ptaków. |
Na wybrzeżach Oceanu Spokojnego ciągną się piaszczyste wydmy, które oddziela od czasu do czasu rzeczka. |
Park Narodowy Chiloe |
Park Narodowy Chiloe |
Park Narodowy Chiloe |
Park Narodowy Chiloe i spacer ścieżką El Tepual |
Nad jeziorem Cucao |
Muzeum w Parku Narodowym Chiloe |
Wystawa w Parku Narodowym Chiloe |
Park Narodowy Chiloe |
Cucao |
Jezioro Huillinco |
Jezioro Huillinco |
Kolejny kościół z "listy", czyli witamy w Chonchi. |
Sklepienie w kościele Nuestra Senora del Rosario |
Zamawiał pan taksóweczkę? |
W Chonchi z bohaterem |
Rura w Chonchi |
Małże przypłynęły do portu |
Chonchi |
A ja to co, chory jestem? Gdzie mój kubełek? |
Kościół w Chonchi |
Lorenzo - nasz kumplem z kempingu |
Ostatni przystanek na Chiloe - port w Quellon |
Nowe "realiti szoł" pt. "Sława pichci" |
27 luty - 4 marzec 2014 roku (568-573 dzień)
Carretera Austral cz.I ... czyli rafting z Pinochetem
Carretera Austral to po polsku droga krajowa nr 7 lub autostrada południowa. Wiedzie przez północną Patagonię, a jej budowę zainicjował sam Pinochet. Generał nie przyłożył się jednak zbytnio do pracy, gdyż tylko miejscami trochę ją wyasfaltował. W większości jednak pozostała szutrową zmorą (to jak pada i mamy wszystkiego dość), albo wyzwaniem (to gdy świeci słońce, a opadnięta na widok widoków szczęka szoruje po szutrze) rowerzystów i motocyklistów. To tu właśnie po raz pierwszy w życiu zaliczamy symultaniczną glebę. Ja jak zwykle kontrolowaną, bo nie jest to dla mnie pierwszyzna, a Krzysiek nieprzyzwyczajony do miękkich lądowań, ujrzawszy w lusterku moje tańce na piachu przyhamował i sam wyłożył się jak długi. Tego jeszcze nie było. Stanęliśmy i przez dobrą chwilę patrzyliśmy na siebie nie wiedząc kto kogo ma najpierw ratować.
Nasz pierwszy przystanek, a właściwie port, do którego zjeżdżamy prosto z promu, to miasteczko Chaiten. W 2008 roku prawie doszczętnie zostało zniszczone przez wulkan, który przez ostatnie 9 tysięcy lat spał sobie spokojnie. Teraz miasteczko powoli wraca do życia.
Już po pierwszych kilometrach robimy skok w bok do Futaleufu, bo podobno ładnie tam, a i rafting ze światowej czołówki można zrobić. W tym celu przebrali nas za teletubisie, wręczyli po wiośle, przeszkolili w pół godziny i puścili na rzekę. A że znany w pewnych kręgach kujon Krzysztof Ka w czasie przeszkolenia wykazał się niebywałym talentem, siłą i zmysłem wioślarskim, został przesadzony do pierwszego rzędu.
W tej części Chile pod dostatkiem też lodowców. Są lodowce wiszące, klasyczne i zakończone lagunami. Generalnie lodu do drinków nie brakuje tu nigdy. Nie brakuje też miejsc i drewna, więc prawie co wieczór grzejemy się przy ognisku.
O 1 w nocy i pojawił się nasz prom. Zanim jednak wszyscy wysiedli i zrobili nam miejsce to zdąrzyliśmy nieźle zmarznąć. |
Czekamy grzecznie w kolejce |
Podejrzana zamaskowana postać na pokładzie statku |
Chaitén w chmurach |
Pierwsze śniadanie w miejskim parku |
Chaitén zostało zniszczone w maju 2008 roku, kiedy to wybuchł wulkan i przysypał całe miasteczko. |
Chaitén położone jest nad zatoką Corcovado |
Do dziś zniszczenia można zobaczyć głównie przy rzece |
Tak przysypanych domostw jest już jednak niewiele. Miasteczko funkcjonuje dziś całkiem normalnie. |
Niezłe zgranie jak na wyzwalacz w aparacie |
Nad rzeką Yelcho |
Most na zakończenie asfaltowej drogi. Witaj przygodo! |
Główny plac w Villa Santa Lucia |
Villa Santa Lucia |
Jezioro Yelcho |
W drodze do Futaleufu |
Rzeka Futaleufu |
Indianie na kempingu |
Kempingowe okoliczności przyrody |
Ponton gotowy, więc czas na trochę adrenaliny. |
Mim udaje, że nie wie o co chodzi. |
A chodzi przecież o ... |
... teletubisie, które wylądowały nad rzeką Futaleufu. |
Dzielna ekipa w akcji |
Mały prysznic w międzyczasie |
Później trochę solidniejsza kąpiel |
I na koniec wiosłowa piątka! |
Nad rzeką Futaleufu |
Nad rzeką Futaleufu |
Nad rzeką Futaleufu |
Nad rzeką Futaleufu |
Futaleufu |
Nie omieszkaliśmy zapoznać tubylczych wieśniaków |
Rodeo i pierwszy widz |
Laguna w pobliżu Futaleufu |
Na spacerze po okolicy |
Widok ze wzgórza na Futaleufu |
Gwiazdy tańczą na rurze! |
Okoliczne krajobrazy |
W pobliżu kempingu |
Kolejna rzeka po drodze |
Poszarpane szczyty Trzech Mniszek :) |
Jezioro Yelcho i zarośla |
Nad rzeczką opodal krzaczka |
Kemping przy strumyku |
O poranku |
Dziki kemping |
Carretera Austral |
Dojeżdżamy do nowego województwa |
Zakurzone przywitanie w Aysen |
Carretera Austral |
Rzeka Palena |
Rzeka Palena |
La Junta - czyli witamy w wiosce Pinocheta |
Relaks w cieniu |
La Junta |
Przed nami Puyuhuapi i Pacyfik |
Puyuhuapi nad oceanem |
Park Narodowy Queulat |
Parasole |
Tęcza przeciw końskim muchom |
Park Narodowy Queulat |
Zając czylijski (lepus chileno) |
Uciekł tam, w las deszczowy. |
Ventisquero Colgante |
Kulka |
Wiszący lodowiec |
Laguna Tempanos |
Laguna i lodowiec w jednym |
Rzeka Ventisqueros |
Park Narodowy Queulat |
Pa pa lodowcu! |
Ocean |
Park Narodowy Queulat |
Park Narodowy Queulat |
Park Narodowy Queulat |
Wodospadów ci tu pod dostatkiem |
Kolejna część Parku Narodowego Queulat |
Niesamowity las deszczowy |
Ścieżka miała wdzięczną nazwę - "Zaczarowany Las" |
A gdy się wyjdzie z zarośli można podziwiać amfiteatr, |
wodospad oraz... |
... lagunę |
Finał wycieczki |
Laguna |
Czas na łyk zaczarowanego soku z gumi-jagód |
Ogorzali po gorzale |
Piedra del Gato |
Szaman w akcji |
Dzikujemy nad rzeką Emperador Guillermo |
Villa Amengual |
Pewnie nawet osiedlowa bielańska telewizja tutaj odbiera. |
12-17 luty 2014 roku (553-558 dzień)
Los Lagos ... czyli wszędzie woda, na szczęście nie z nieba
To chyba pierwszy raz w naszej podróży kiedy trafiamy na pełnię sezonu. Łudzimy się, że im dalej na południe tym tłum będzie mniejszy, a tu okazuje się, że ludzie są wszędzie. W międzyczasie trochę mechanikujemy. Z różnym skutkiem. A to szczotka wkręci się w łańcuch, a to jakaś uszczelka odnajdzie się już po wymianie oleju. W końcu w Valdivia udaliśmy się na krótkie przeszkolenie w serwisie Hondy. Na szczęście trafiliśmy na fajnych chłopaków, którzy poduczyli nas paru rzeczy. Naumiani ze spokojnym sumieniem i bez obaw na przyszłość podjedliśmy owoców morza i jeszcze rybkę dokupiliśmy na kolację.
Pooglądaliśmy jeszcze trochę wulkanów, jezior, rzek oraz wodospadów i ruszyliśmy ku wyspie Chiloe. No tam to już na pewno nie będzie tłumów…
Historia pewnej szczotki, czyli coś się wkręciło przy czyszczeniu łańcucha. |
Jeden z przyjemniejszych kempingowych zakątków. Okolice Conaripe. |
Tym razem wieczór z Emilianą i Carmen. Mamo nie martw się! Wszysssssko jest pod kontrolą... |
Droga według wszystkowiedzących Chilijczyków miała być idealna dla motorów, ale tylko widoki czasami pozwalały zapomnieć o stercie kamieni pod kołami. |
Lekcja hiszpańskiego - część 1 - salto to… |
… wodospad |
I to nie byle jaki bo z rezerwatu Huilo-Huilo. My odwiedzieliśmy ten o mrożącej krew w żyłach nazwie - PUMA. |
Panguipulli to miasto róż a dla nas miasto wiatrów. |
Dlatego przygotowaliśmy sobie wdzięczną zagródkę. |
A do tego jeszcze mieliśmy pluszaka. |
Widok na jezioro Panguipulli |
Czas na odwiedziny kolejnego miasta - zbliżamy się do Valdivia. |
A na plaży w Nielba melony |
Nad oceanem |
Kot rzeźnik ma sjestę |
Ujście rzeki Valdivia do oceanu |
Valdivia |
Na deptaku w Valdivia |
Stwór morsko-rzeczny czekający na ochłapy z targu rybnego. |
Paczki wodorostów |
Co tu by dziś upichcić?! |
Morskie korale |
Jak Valdivia to niemieckie browary |
Cadillo de congrio - czas na spróbowanie zupy z polecenia naszych przyjaciół z Santiago: RICO! |
Valdivia |
Jedna z historycznych baszt w mieście - Torreon de Los Canelos |
Okrzyk na cześć turystów z Bolandy! |
Kościół św. Franiciszka w Valdivia |
Valdivia |
Uliczne przedstawienie |
Mercado Fluvial |
Valdivia |
Muzuem Sztuki Nowoczesnej |
Muzuem Sztuki Nowoczesnej |
Ekspozycja tymczasowa |
Takiego deseru jeszcze nie jedliśmy - kompot z lodami. |
Pozostałości po germańskich najeźdźcach |
Mrrrruuuu |
Kawiarenka… |
…przy Sanktuarium św. Teresy de Los Andes |
Sanktuarium św. Teresy de Los Andes |
Puerto Octay |
Jezioro Llanquihue i szczyt sezonu |
Wulkan Osorno (2652 m n.p.m.) |
Puerto Octay |
Wygląda jak morze, a to jezioro Llanquihue w Las Cascadas |
Las Cascadas |
Wulkan Osorno - zimowy raj dla narciarzy |
Rio Petrohue |
Rio Petrohue |
Już za chwileczkę kolejne wodospady |
Rio Petrohue |
Rzeka w wulkanicznych rynnach |
Saltos del Petrohue |
Rio Petrohue |
A te wszystkie cuda - w tymże parku |
Hi, hi, hi! |
Rio Petrohue |
Jezioro Wszystkich Świętych |
Jezioro Wszystkich Świętych |
Jezioro Wszystkich Świętych |
A niech se pogłaszcze chwile. |
Petrohue |
Laguna Verde w Ensenada |
Wjeżdżamy na wulkan |
Widok na Jezioro Llanquihue |
Niestety wulkaniczne jacuzzi było zamknięte |
Widok na Jezioro Llanquihue i wulkan Calbuco |
Wulkan Tronador na granicy z Argentyną |
Do linii śniegu nie dotarliśmy |
Dla odmiany - Wulkan Osorno |
Hmm, czyżby Wulkan Osorno? |
Zachód Słońca, a po prawej niewidoczny na zdjęciu Wulkan Osorno |
Nawet ciemności nam nie straszne - Wulkan Osorno!!! |