15-18 czerwiec 2013 roku (311-314 dzień)
Ostatnie dni w Birmie spędzamy w Mandalaj i bardzo nam się tu podoba. Najpierw cały dzień jeździmy rowerami, ale ileż można jeździć w takim upale? Charakterystyczna zielona reklama Myanmar Beer Station daje nam do zrozumienia, że czas na przerwę. Zimne piwko w zmrożonych kufelkach, orzeszki i arbuz gratis i wyluzowana atmosfera. Naprawdę wyluzowana. Kolega przy stoliku obok, zmęczony upałem, pozbywa się nadmiaru piwa do kosza na śmieci, na co uczynna barmanka donosi kolejne kufle, a jego towarzysz proponuje nam następną kolejkę i częstuje smażonymi robakami. „Nic się nie stało, panowie nic się nie stało” chciałoby się zaśpiewać…
Jednym z podstawowych środków transportu w Birmie są pickupy. Przeważnie na pace przymocowane są dwie ławeczki, ale żadne miejsce się nie zmarnuje. Ludzie i towary siedzą na ławeczkach, pomiędzy nimi i na dachu. Ważnym elementem jest też bileter-naganiacz, który zwisa z tyłu samochodu z plikiem banknotów wciśniętych za londżi (taka męska spódnica). Jak na Birmańczyka przystało żuje sobie liście betelu i spluwa siarczyście czerwoną mazią. Takim wehikułem wybraliśmy się też do Pyin Oo Lwin. Na jednym z przystanków na pakę wskoczył chłopiec. Na poboczu stała jeszcze czerwona skrzynka. Szybki i sprawny naganiacz usadził chłopca i wrzucił skrzynkę do samochodu. Po kilku kilometrach chłopiec zakończył jazdę, wysiadł z samochodu i ani myśli zabierać skrzyni.
- Jak to nie twoja skrzynia?
- No, nie moja.
I poszedł. Tu zaczęła się ostra dyskusja. Naganiacz z rozpędu zapakował niewinną skrzynkę, a jej właściciel najpewniej biega zrozpaczony po całej wsi! Szybko jednak znaleźli rozwiązanie i przekazali ładunek do samochodu jadącego w przeciwną stronę. Nie byli tylko do końca pewni, w którym dokładnie miejscu nastąpiło „porwanie”. Do tej pory nie wiemy jak potoczyły się losy czerwonej skrzyni i czy jej prawowity właściciel zaznał spokój czy jak duch biega po okolicach i szuka zguby.
A w Pyin Oo Lwin piękny ogród. Kwiatki, krzaczki, drzewka i ptaki. Wszystko rusza się i pachnie. Poza motylami – te szpilkami przybito do tablic.
Do Mandalaj wracamy również pickupem. Tym razem bez ławeczek za to z całą rodzinką i ich sąsiadami. Jedziemy szybko, ale kończą trasę gdzieś na przedmieściach. W końcu dogadujemy się z kierowcą, że podwiezie nas bliżej centrum. Podwozi, po czym żąda od nas potrójnej ceny. Oj, nie ładnie. A tak miło było. Na szczęście, orientuje się, że znamy stawki i szybko odpuszcza.
Wizytę w Birmie kończymy skuterową wycieczką po okolicach Mandalaj. Ładnie tu i przyjemnie. W drodze powrotnej zahaczamy o najsłynniejszy birmański most U Bein w Amarapura, nad którym zachody słońca chyba zawsze są piękne.
Birma zafundowała nam różne wrażenia. Na szczęście najlepiej pamięta się to co na początku i końcu, a nam udało się otworzyć i zamknąć ten etap naszej podróży jak najlepszymi wrażeniami.
Ulice Mandalaj. |
Chyba nieźle podpadł małżonce! |
Pałac Królewski otoczony jest fosą w formie kwadratu o boku 2,5 km. W oddali widać wzgórze Madalaj. |
Budda |
Gdzie to przejście dla pieszych? |
W jednym z klasztorów. |
Klasztor z drzewa tekowego Shwenandaw Kyaung. |
Świątynia Atumashi Kyaungdawygyi |
Kuthodaw Paya - 729 marmurowych płyt z wyrytymi naukami Buddy. |
Sandamuni Paya - 1774 marmurowych płyt z naukami Buddy, czyli największa "księga" na świecie. |
Sandamuni Paya |
Jedna z tablic |
Czary - mary |
W każdej knajpce można skorzystać z zapalniczki na sprężynce. |
Na wyspach Bergamutach... i słoń z trąbami dwiema (trzecia nie przetrwała) - Mahamuni Paya. |
Zestaw deserowy na stacji piwnej. |
Najmłodszy barman świata? Tu to normalka. |
Tekowy klasztor Shwe In Bin Kyaung. |
Klasztor Shwe In Bin Kyaung. |
Klasztor Shwe In Bin Kyaung. |
Kolejny klasztor z drzewa tekowego. |
Czyżby rywal z piaskownicy wybił mu jedynkę? |
Most krokodyli. |
Widok ze wzgórza na Mandalaj. |
Zachód słońca ze wzgórza Mandalaj. |
Jedziemy na wycieczkę do Pyin Oo Lwin - dawnej letniej stolicy Brytyjczyków. |
Stacja |
Na pace |
Historia zagubionej czerwonej skrzynki... |
No dobra Krzychu, tylko nie bij! |
Mnisi w ogrodzie botanicznym. |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
Murzynek Bambo atakuje! |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
Lody |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
W muzeum motyli i żuczków. |
Kolekcja jest przepiękna. |
Wieża widokowa w ogrodzie botanicznym. |
Widok z wieży. |
Nareszcie z kumplami. |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
Oczywiście musieliśmy skorzystać z basenu. |
Ogród botaniczny Kandawgyi. |
Przy fosie pałacu królewskiego w Mandalaj. |
Coś ściemniają, wcale tego nie zamawialiśmy. |
Jaszczur |
Most U Bein - najdłuższy most z drzewa tekowego na świecie. |
Śniadanko z mnichami. |
Na wycieczce po okolicznych wioskach. |
Inn Wa |
Inn Wa |
Inn Wa - klasztor Maha Aungme Bonzan. |
W butach cię nigdzie nie wpuszczą. Taki naród! |
Wieża widokowa w Inn Wa. |
Inn Wa. |
Klienci w kasku mają upust. |
Mingun - miała tu powstać największa świątynia na świecie, ale nigdy nie zakończono budowy. |
Mingun Paya |
Słoń od duuurugiej strony. |
Nad rzeką Irawadi - po drugiej stronie widać wzgórze Mandalaj. |
Dzwon w Mingun - podobno największy z tych niepękniętych (obwód 15 metrów). |
Kolonialny dom w Sagaing. |
Na moście U Bein. |
Praca wre. |
Jezioro Taungthaman |
Most U Bein nad Jeziorem Taungthaman. |
Jezioro Taungthaman |
Jezioro Taungthaman |
Most U Bein |
Mieliśmy ambitny plan przejedzenia i przepicia pozostałej birmańskiej gotówki. Nie udało się... |
13-14 czerwiec 2013 roku (309-310 dzień)
Bagan opuściliśmy w wielkim stylu. Zaokrętowaliśmy się na łódź do Mandalaj, która płynie przez dwa dni i noc. Widoki są dość monotonne, ale można się porządnie zrelaksować, pogaworzyć na migi z tubylcami i wyspać na twardej podłodze. Nie tylko widoki były monotonne bo szefowa kuchni serwowała tylko ryż smażony. Na szczęście były postoje co uratowało nas od śmierci z przedawkowania ryżu.
Tuż przed 5 rano zjawiamy się na brzegu rzeki. Łajba już czeka... |
Kupiliśmy co nieco na śniadanie, więc jesteśmy w 100% gotowi! W woreczkach słynna herbatka. |
Herbatka i samosa |
Wschód słońca, czyli możemy ruszać! |
Wschód słońca nad rzeką Irawadi. |
Wschód słońca nad rzeką Irawadi. |
Poziom wody w maju jest dosyć niski. |
Drzemka |
Worki na łódź. |
Drugi przystanek w Pakokku. |
Wszystkim się już chyba znudziły krajobrazy. |
"A co to?" |
Coś tam płuczą. |
Wieczorny przystanek przy jednej z wiosek. Tym razem wsiadło trochę kartofli. |
Ziemia obsuwa się centymetr po centymetrze tworząc pionowe ściany. |
Przystanek |
Rzeka Irawadi |
Rzeka Irawadi |
Tęcza |
... i worki na inną łódkę. |
Zachód słońca na naszych twarzach. |
Zachód słońca na twarzach Birmańczyków. |
Spanko gotowe |
Poranny przystanek |
Czas wyskoczyć po śniadanko. |
Może kiść bananów? |
Częsty widok na rzece. |
Doskonały czas na czytanie książek. |
Gdzieś po drodze. |
Poranny przegląd prasy. |
Most Inwa |
Świątynie Shwe Kyat Yat w Amarapura |
9-12 czerwiec 2013 roku (305-308 dzień)
W birmańskich nocnych autobusach niestety ciężko jest pospać bo o 1 w nocy potrafią zatrzymać się na śniadanio-kolację, a w czasie jazdy oczy i uszy katowane są birmańskimi filmo-serialami. Mamy duże wątpliwości czy znajomość birmańskiego uczyniłaby podróż znośniejszą. Na miejsce docierają o 3-4 nad ranem czyli wtedy, kiedy zmęczenie jest na tyle duże, że już nic, poza przymusową wysiadką, nie przeszkadzałoby w drzemce. Tym jednak razem z niewiadomych przyczyn autobus zatrzymał się około północy i przez 3 godziny stał na poboczu. Do Bagan również dojechał o przyzwoitej porze, więc rześcy jak skowronki od razu po śniadaniu ruszyliśmy w miasto.
Do Bagan przyjeżdża się dla setek świątyń rozrzuconych po okolicy. Jest ich tyle i na takim obszarze, że bez roweru ani rusz. Tak też robimy. Najpierw runda poranna, potem upał wygania nas do klimatyzowanego pokoju i runda wieczorna z zachodem słońca. Słońce tym razem się nie popisało i schowało się za wielkie chmursko. Trzeba będzie wstać na wchód słońca.
Żeby nie przesycić się świątyniami, kolejnego dnia, dla odmiany, jedziemy na górę Popa, na szczycie której oczywiście jest świątynia. Ta jednak poświęcona jest 37 duchom (nat), w które wierzą Birmańczycy, co nie przeszkadza im być przykładnymi buddystami. To takie birmańskie ucieleśnienie powiedzenia „I Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.
Wejście do świątyni to istny małpi gaj. Dosłownie. Po małpich figlach trzeba patrzeć pod nogi, bo wierni nie zawsze nadążają ze sprzątaniem.
Ostatni dzień w Bagan zaczynamy przed świtem. Jeszcze po ciemku jedziemy znaleźć przyzwoitą i nieobleganą świątynię do obejrzenia wschodu słońca. Słońce wstało dziwnie. Pokazało się na chwilę jako pomarańczowa łuna i znikło na pół dnia pod chmurami. Za to w porannym chłodku po prostu pędziliśmy od świątyni do świątyni, aż dojechaliśmy do basenu, gdzie zostaliśmy do wieczora.
Po nocnych drzemkach w autobusie dotarliśmy nad ranem do Bagan. |
Schwezigon Paya |
Świątynia pochodzi z XII wieku. |
Żeby się tu dostać można skorzystać z długich korytarzy. |
Zachód słońca przy rzece Irrawaddy (Irawadi). |
Katarek? |
Trochę sobie poobserwowaliśmy nożną siatkówkę ale zagrać nie mieliśmy odwagi. |
Bagan |
Bagan |
Dobry prezent dla dziecka? |
Kokosowy pączek |
Bagan |
Nad rzeką Irawadi |
Bupaya w Old Bagan - świątynia z IX wieku |
Gawdawpalin Pahto - jedna z największych świątyń w Bagan. |
Jedna z czterech wielkich figur stojącego Buddy w świątyni Ananda Pahto. |
Bagan |
Wieża widokowa |
Bagan |
Bryczki konne to jedna z atrakcji Bagan. |
Bagan - widok z pagody Phyathatgyi. |
Rzut na bryczkę - wnioskując po cieniu czekamy na zachód słońca. |
Pora wracać do domu. |
Z cyklu: "Gdzie jest Sława?" |
Widok na pagodę Phyathatgyi i obserwatorów zachodu słońca. |
Parasolki |
Mnisi na obchodzie miasteczka jak co rano zbierają jedzenie od mieszkańców. |
W świątyni duchów (nat) na górze Popa. |
Góra Popa - w świątyni Mother Spirit of Popa Nat Shrine |
Widok na najwyższy szczyt i miasteczko u podnóża góry. |
W świątyni więcej jest małp niż turystów i pieglrzymów. |
Małpie figle |
Wcale nam nie groziła - tylko się drapała. |
Dzwonnik |
"O! Turyści z Polandy!" |
Czas na cukiereczka. |
Duch w ekstazie |
Nat czyli birmańskie duchy - jest ich 37 a wszystkie figury można znaleźć na górze Popa. |
Przed świątynią siedzą naciągacze. |
Komin wulkaniczny góry Popa. |
W pobliżu góry Popa. |
Bagan nocą. |
W oczekiwaniu na wschód słońca. |
Jest... pojawiło się na chwilkę i uciekło za chmury. |
Bagan |
Bagan |
Bagan |
Bagan |
Bagan |
Pluszaczek |
Kolejny rowerowy dzień. |
Wstyd! A samemu zalepić dziurkę (dwie) to nie łaska? |
Szaleństwa w hotelu Thazin Garden |
Luksusowe popołudnie przy basenie. |
Tu zmonotwany został teledysk "06 Indie". |
Stwór basenowy z długą grzywką. |
2-8 czerwiec 2013 roku (298-304 dzień)
Mamy wrażenie, że trochę się spóźniliśmy. Największym darem, który może ofiarować Birma są niesamowici, przyjaźni ludzie. Niestety przemysł turystyczny i tu przybiera dość paskudną gębę.
Jezioro Inle to chyba największy zawód jaki tu przeżyliśmy. Żeby zobaczyć jezioro trzeba wynająć łódkę. Łódka oczywiście dla obcokrajowców z motorem od traktora zamiast wpłynąć w jeziorne zakamarki wozi nas od sklepu do sklepu. To niby ma być pokaz miejscowego rękodzieła, ale „praca” wre dopiero z chwilą przycumowania łódki do pomostu. W dodatku pytanie czy faktycznie tu coś wyrabiają, czy to tylko taki pic dla turystów powoduje zanik zdolności językowych u tubylców. Pocieszamy się jednak tym, że zachody słońca są tu spektakularne, a po wodnym szopingu wskoczymy do jeziora. Ku naszemu zdziwieniu nasz bosman mówi, że to koniec wycieczki, a zachodu słońca nie będzie bo pora deszczowa. My na to, że zostajemy. To kolejna sytuacja kiedy miejscowi zapominają języka i gdy nie chce im się czegoś robić, albo jest im to niewygodne przytakują po czym robią swoje. W tym wypadku zawiózł nas do hotelu.
Żeby uniknąć takich sytuacji dopytujemy miejscowych, gdzie są lokalne łódki i dokąd płyną. Gdzie się da dojść na piechotę, albo dojechać rowerem. Ręce nam opadają. Takiej blokady informacyjnej jeszcze nie doświadczyliśmy. W końcu bierzemy rowery i jeździmy po okolicach. Na koniec wycieczki zahaczamy o winiarnię i osuszamy po buteleczce całkiem przyzwoitego miejscowego wina. Humory nam się poprawiają. Kolejnego dnia postanawiamy po prostu wsiąść do łodzi byle jakiej i zobaczyć, gdzie nas dowiezie. W końcu dołączamy do dwójki turystów i proponujemy, że dorzucimy się do łódki, ale wysiądziemy na jednym z pierwszych przystanków i dalej pójdziemy na piechotę. Plan wziął w łeb, bo ich łódka miała inną trasę, więc zostaliśmy z nimi do końca. I fajnie, bo tym razem nie było szopingu, dotarliśmy do fajnych miejsc i poznaliśmy Anję.
Winiarnia, rowery i druga przejażdżka łódką uratowały nasze nastroje.
Świątynia buddyjska Yadana Man Aung. |
Rodzinka wraca z targu. |
Lepiej myć ząbki! |
Bo inaczej na targu można będzie sobie oryginalną koronę trzasnąć! |
Słoniowa lalka. |
Ciekawe figurki. |
Na targu. |
A tego to nieźle wykręciło - to chyba nie tytoń. |
Na spacerze po Nyaungshwe. |
Kanał łączący miasteczko z Jeziorem Inle. |
W pobliżu Nyaungshwe. |
Ruszamy nad jezioro. |
Pierwsza pędzi Sława. |
Pogoda trochę kapryśna. |
Akurat rozpoczęły się zbiory pomidorów. |
Prawdziwy rybak - wiosłuje nóżką bez użycia rąk. |
Jezioro Inle. |
Szkoda, że nie można nocować w tych chatynkach. |
Jedna z wsi nad jeziorem. |
Wszytkie domy są na palach - chyba nie preferują łóżek wodnych. |
W jednym z pokazowych sklepów. |
Świąteczna łódź czeka na swój czas. |
Mini placki ziemniaczane. |
Phaung Daw Oo Paya |
Widok z lanczowni na Phaung Daw Oo Paya. |
Pchełkowy bilard. |
Kolejny sklep pokazowy na naszej trasie. |
Tu przynajmniej dali nam popalić. |
Bez zaciągania. |
Fabryka birmańskich papierosów - w sklepie za 20 sztuk trzeba zapłacić około 2 zł. |
A palą tu wszyscy - Dziadzio... |
... wnusio też! |
Krażąc po jeziorze. |
Nad Jeziorem Inle. |
Nad Jeziorem Inle. |
Pływające ogrody nad Jeziorem Inle. |
Nad Jeziorem Inle. |
Shwe Yaungshwe Kyaung z ciekawymi małymi figurkami Buddy. |
Rowerowo |
W naszej ulubionej jadłodajni na targu. |
Shan noodle soup - pychota! |
|
Księżniczka w spa. |
Atak czarnego łabędzia. |
Z wizytą w jednym z ekskluzywnych ośrodków. |
Drewniany pomost w Maing Thauk. |
Złapać uciekającą łódkę. |
Mingulaba! |
Dziurawy ten mostek. |
Klasztor w Maing Thauk. |
Widok z Leśnego Monastyru na Jezioro Inle. |
Butelka na głowę i w drogę! |
Motyl |
Upojny wieczór w winiarni. |
"Znowu Kryśka mi dziwnego smsa przysłała" |
Z Franzi na birmańskim ulepku. |
Okolice Jeziora Inle |
Czas przywitać nowego mnicha. |
Święto dla całej okolicznej społeczności. |
Rybak turystyczny w odróżnieniu od rybaka prawdziwego ubrany jest w strój wieśniaka, trzyma siatkę nieużywaną od lat i wykonuje figury. |
Później zbiera drobne datki za show. |
I płynie dalej w poszukiwaniu turystów. |
Łódkowo |
Nad Jeziorem Inle |
Na targu w Maing Thauk - codziennie handel kwitnie w innej wiosce. |
Na targu |
Wśród ryżu |
Zazwyczaj klapki zdejmuje się tu przed wejściem do sklepu, świątyni, domu, czegokolwiek... |
Jeden z hoteli na wodzie. |
Podczas drugiej wyprawy nad jezioro poznaliśmy Anje. |
Mamy coś chłopaki! |
W ruinach pagód w Inthein. |
Inthein |
Shwe Inn Thein Paya w Inthein i tysiące pagód. |
Budowniczy |
Ziew |
Do picia i do mycia. |
Nad Jeziorem Inle |
Nad Jeziorem Inle |
W monastyrze Nga Hpe. |
Przyjęło się nazywać to miejsce monastyrem skaczącego kota. |
Nad Jeziorem Inle |
Nad Jeziorem Inle |
Nad Jeziorem Inle |
Kolejna partia pomidorów płynie do Nyaungshwe. |
A z miasteczka wraca łódź wyładowana innymi dobrami. |
Nasz kapitalny kapitan! |
Nad Jeziorem Inle |
Wpływamy do Nyaungshwe. |
Nasz hotelik. |
Przystań przy mostku w Nyaungshwe. |
Pagoda Yan Aung Nan Aung Hsu Tsaung Pyi |
Pagoda Yan Aung Nan Aung Hsu Tsaung Pyi |
Na łące |
Lotosy |
Rozdziobią nas kruki i wrony. |
Budda |