12-14 maj 2013 roku (277-279 dzień)
|
A oto ostatnie fotki z nepalskiej stolicy, gdzie kontynuowaliśmy potrekkingowy relaks. Zmęczenie opadło, mięśnie się zregenerowały, a w głowie zaczęło świtać, że fajnie byłoby tu kiedyś wrócić i znowu pozadzierać głowę wypatrując ośnieżonych gigantów. A może kolejnym razem to już gdzieś wyżej się wdrapiemy?
Jak nie w Indiach to chociaż w Nepalu - sezon mango czas zacząć! |
Warto tu się pojawić na bal przebierańców. |
W zacisznej uliczce w Katmandu. |
Spokojnie, spokojnie, wszyscy się zmieszczą. |
Katmandu |
Trzech osiłków ledwo uniosło zabytkową ramę okienną. |
Mniej przyjazna wersja Koziołka Matołka?! |
Ciężko wagarować w takim stroju. |
Pakowanie, czyli Sława w swoim żywiole. |
No i to by było na tyle. Lecimy dalej. |
Ostatni widok na Himalaje. |
Po raz pierwszy w życiu przekroczyliśmy 5000 m n.p.m. o własnych siłach. |
Zbliżamy się do jeziora. |
Z Anią i Alkiem nad jeziorem Tilicho (4990 m n.p.m.) |
Czorten nad jeziorem. Niestety nie dało się popływać... |
Ubaw był po pachy a śnieg po kolana. |
W drodze do głównego jeziora można wdepnąć w mniejsze bajorka, a zimowo-majową porą nawet pojeździć na łyżwach. |
A teraz pędem na dół wysuszyć buty. |
Tu jeszcze spokojny strumyczek. |
Nic tylko wrócić tu w styczniu i zjechać na sankach. |
Przez kilka minut nie było do śmiechu bo kamienie zlatywały z impetem z góry. |
Ktoś się ociąga. |
Kolejne stado "blue sheep". |
Księżycowe krajobrazy. |
Aklimatyzacja zakończona. Ruszamy w kierunku przełęczy. |
Podobno porter miał jakieś 40 kg na plecach (i głowie). |
Widok na dolinę. |
Jak mówi Babcia Krzysia: "Kto drogi skraca ten na noc do domu nie wraca!" |
Brzozowy gaj na zboczu. |
Jaki |
Wodospad |
Kryptoreklama (może w końcu dostrzegą i zasponsorują). |
W drodze do Thorung Phedi. |
Karawana mułów. |
Jaki w High Camp (4925 m n.p.m.). |
Na tych blisko 5 tys. metrów przyszło nam spędzić noc przed przekroczeniem przełęczy. |
Jadalnia w hotelu w High Camp. |
I nastał świt. |
Krajobrazy jak z innej planety. |
I gęsiego jeden za drugim w kierunku przełęczy. |
Po drodze herbatka (5100 m n.p.m.) |
I ruszamy dalej, jak muchy w smole. |
Khatungkang coraz bliżej (6484 m n.p.m.) |
Panorama na Syagang (6026 m n.p.m.) |
I dotarliśmy - Thorung La Pass (5416 m n.p.m.) |
Wszyscy się rozpisują o herbacie, że taka tu droga. Duża czekolada jak w normalnej knajpce w Warszawie (280 NRS = 11 zł). |
Znalazł się też miłośnik sportów ekstremalnych. |
No i jesteśmy po drugiej stronie. |
Gotowanie wody. |
W drodze do Muktinath. |
Świątynne dzwonki. |
108 źródeł wody w świątyni Wishnu Mandir. |
Wishnu Mandir |
Wejście na teren kompleksu świątynnego. |
Zachód słońca. |
W oddali Dhaulagiri - a my nocowaliśmy w Ranipauwa (3700 m n.p.m.) |
Wioska Johng na wzgórzu. |
Wioska Jhong. |
Plony będą obfite. |
Zrobiliśmy sobie kolejny spacer. |
W drodze do Kagbeni po stronie górnego Mustangu. |
Górny Mustang. |
Kozice |
Rozlewiska Kali Gandaki. |
Schodzimy do Kagbeni. |
Zielona oaza wśród pyłu i skał - Kagbeni (2800 m n.p.m.) |
Chusteczka cenzurą! |
Przez miasteczko przetaczała się co jakiś czas fala kóz. |
Kagbeni |
Widok na Kagbeni z łanów zboża. |
Ciekawe stare zabudowania. |
Gompa w Kagbeni. |
Gompa w Kagbeni. |
Widok z okna naszego pokoju na Nilgiri North (7061 m n.p.m.) i Central (6940 m n.p.m.) |
"Apartamą" w Kagbeni. |
W gompie w Kagbeni. |
W gompie w Kagbeni. |
Widok w kierunku Nilgiri. |
Rozlewiskami Kali Gandaki w kierunku Jomsom. |
Lotnisko w Jomsom. |
Skoczek spadochronowy. |
Mały Thalak z Syang. |
Znowu zaczęło się robić zielono. |
Zaległe urodzinowe toasty z Anią i Alkiem. |
A tym samolotem Kasia i jej Tata Krzysztof wracają do Pokhary (serdecznie pozdrawiamy!) |
Urokliwe uliczki w Marpha. |
Tędy na siódmą górę świata. |
Marpha |
Marpha |
Jabcok |
Ruszamy na dół. |
Rosa sericea i biały szczyt Dhaulagiri. |
Kali Gandaki |
Lodospad Dhaulagiri (8167 m n.p.m.) |
Jabłkożerca kapelusznikowy. |
Kali Gandaki |
Trochę luksusu - zestaw turystyczny. |
Po drugiej stronie przełęczy widoczność jest znacznie ograniczona ale od czasu do czasu dało się zauważyć dziesiąty szczyt świata Annapurnę I (8091 m n.p.m.). |
Czas na żniwa. |
Wioska Kalopani (2530 m n.p.m.) |
Białe szczyty już gdzieś się pochowały. |
Zjazd po ścieżce. |
Pantera? |
Chcieliśmy zdąrzyć na kąpiel w ciepłych źródłach w Tatopani, więc podjechaliśmy autobusem z Ghasa. |
Tatopani |
Nocna kąpiel się udała a wczesną porą zrobiliśmy sobie spacer po wiosce. |
Kolejny dzień to wdrapywanie się blisko 2000 metrów do Ghorepani. |
Po drodze "poliglotyczne" knajpki. |
Młócka po nepalsku. |
Sjesta |
Trochę grzmiało i padało. |
Rododendron |
Ciekawa flora. |
Wschód słońca na Poon Hill. |
Można zabłądzić w drodze do toalety. |
W oczekiwaniu na głównych aktorów (w oddali Dhaulagiri). |
Sława i Annapurna South oraz Annapurna I. |
Panorama z Poon Hill. |
Wieża jak ze "Słonecznego Patrolu". |
Obowiązkowe zdjęcie. |
Było pod górkę 2 tysiące metrów to teraz trzeba zejść. |
To już pożegnanie z trekkingiem. |
Taksi nam się trochę popsuło w drodze do Pokhary. Kierowca miał jednak wszystkie niezbędne części ze sobą :) |
Austriacko-polska kolacja w Pokharze. |
Ostatni dzień dał się nam we znaki - czas na rozciąganie. |
Nad jeziorem Phewa. |
Można sobie zrobić wycieczkę po jeziorze. |
Jezioro Phewa. |
Bawoły na spacerze. |
Przypomniało się dzieciństwo i gra w kapsle - mimimalna porażka Krzyśka w debiucie. |
Wodospad Devi. |
Na naszych oczach dziewczyna trafiła monetą w sam środek - co za szczęście! |
Widok na dolinę Pokhary. |
Stupa Światowego Pokoju. |
Stupa Światowego Pokoju. |
Jezioro Phewa ze wzgórza. |
Czas na chlebowo-serowo-pomidorowo-cebulową przekąskę. |
Czorten przy Międzynarodowym Muzeum Gór. |
Pamiątkowe zdjęcie z Sherpami. |
W muzeum. |
Widzieliśmy Yeti! |
Międzynarodowe Muzeum Gór. |
19-29 kwiecień 2013 roku (254-264 dzień)
|
W końcu ruszamy na trekking. Pierwsze dni nie rozpieściły nas pogodą i jedyny widok, który nam towarzyszył to widok kropli deszczu spadających z naszych kapturów. Po trzech dniach dostaliśmy jednak nagrodę i prawie do samego końca świeciło nam słońce. Zdecydowaliśmy się na wędrówkę wokół Annapurny. Trasa jest bardzo skomercjalizowana. Wszędzie są hoteliki i knajpki. Nie odbiera jej to jednak piękna. Od momentu wdrapania się na prawie 3000 m n.p.m. długo nie opuszczał nas widok siedmio i ośmiotysięczników. Jedynie Annapurna I widoczna jest dopiero pod koniec trasy, gdzie o tej porze widoczność bywa słaba. Niestety tylko na chwilkę ukazała nam się spomiędzy chmur.
A po drodze, poza widokami, spotyka się jeszcze ludzi. Tym o to sposobem przez prawie dwa tygodnie wędrowaliśmy z Anią i Alkiem – krajanami z Florydy, a na jednej z wycieczek aklimatyzacyjnych spotkaliśmy znowu … Konrada. Ania z Alkiem mieli trochę więcej czasu, więc w stanie błogiego relaksu zostawiliśmy ich w Marphie. A szkoda, bo potrekkingowe piwko w Pokharze smakowałoby o wiele lepiej…
Poza chodzeniem wszystko kręci się wokół posiłków, a wśród nich króluje podstawa nepalskiej kuchni czyli dal bhat. Jak sama nazwa wskazuje dal bhat to dal, czyli zupka z soczewicy, bhat czyli ryż oraz to czego nazwa już nie wskazuje, tj. warzywa i papad (chrupiący wielki chips). Potrawa jest pyszna i jest jedyną pozycją w menu, której przysługują dokładki. „Dokładaliśmy” więc sobie codziennie, aż dal bhat stał się wyznacznikiem naszego czasu. Która godzina? W pół do dal bhata…
Chłodny górski klimat nie oszczędza i moja druga połowa postarzała mi się w górach. Specjalnie na tę okazję przez dwa dni niosłam z piekarni po drodze słodką bułeczkę najbardziej przypominającą tort (czyli była okrągła i płaska) i tymże wypiekiem obeszliśmy „18-te” urodziny Krzyśka.
No i zaczynamy naszą rozłąkę z cywilizacją. Ruszamy w kierunku punktu początkowego naszego trekkingu - Besisahar. |
Widoki z busa. |
A tu widoki na busa. |
Bulbhule i pierwszy wiszący most przed nami. |
Tego dnia za wiele się nie nachodziliśmy. Po blisko pół godzinie, wystraszeni przez czarne chmury, znaleźliśmy pierwszy nocleg. |
Dzieci deszczu się nie bały! Zabawka zrobiona z płyty CD i patyka robi, jak widać, furrorę. |
Początek drogi trochę nas zawiódł, ale na szczęście tylko pierwszego dnia natknęliśmy się na ciężki sprzęt. |
Później czyhały na nas już inne niebezpieczeństwa. |
I z każdym kilometrem robiło się coraz przyjemniej. |
Postój u gościnnej krówki. Były wspominki, opowieści i pożegnalne uściski. A ponieważ deszcz przestał padać to ruszyliśmy dalej. |
Rzut oka na stadko nad rzeczką - chyba sztuki się zgadzają. |
Dwie zbłąkane owieczki - pamiętajcie nie róbcie sobie zdjęć na mostkach! |
Pod mostkiem można. |
Miejscowa zielarka (z przymrużeniem oka, oczu). |
Bogactwo flory. |
Z cyklu "gdzie jest Sława?!" |
Wodospady wymuszały na nas postoje. Jak się tak patrzy i patrzy na lecącą wodę... |
Drugi nocleg w Chyamche (1430 m n.p.m.). |
Kolejny dzień i kolejne opady deszczu. Trochę zaczęliśmy się niepkoić. |
Rzeka Marsyangdi Nagi w pobliżu wioski Tal. |
Przerwa na herbatkę w skalnej wnęce. Znowu pada... |
Mostek dla wielbicieli mocnych wrażeń. |
Młynki modlitwene w Danakyu (2300 m n.p.m.), czyli czas na kolejny nocleg. |
Danakyu. |
Obwarzankowe racuchy. |
Znowu nie zapowiadało się na piękną pogodę. |
Codziennie wkraczaliśmy w inny świat flory. |
W drodze spotkaliśmy siwka na trampolinie. (A skoro mowa o Siwkach to pozdrowienia dla Szanownych Państwa). |
Zielono |
No i dotarliśmy do Chame (2670 m n.p.m.). |
Po czterdziestym ósmym kręceniu. |
W wiosce trwało w najlepsze kilkudniowe święto. |
Po długiej debacie przy tarczy... |
... i zastraszaniu bezstronnych widzów... |
Wyłoniono zwycięzcę! Gratulujemy!! |
Po zawodach łuczniczych przyszedł czas na relaks w mini gorących źródłach. |
Niesamowite głazy w rzece. |
Świątynnie i księżycowo. |
Widok z okna o poranku. Pogoda piękna i pierwsza wielka góra - Annapurna II (7937 m n.p.m.). |
Od tej pory aura nam sprzyjała. Pierwszy dzień z wielkimi górami. |
Wiosna! |
Wyżej, coraz wyżej. |
Z jednej strony rzeki na drugą. |
Niesamowity lodospad. |
Nasi tu byli! Szlak dookoła Annapurny jest oznakowany jak trzeba. |
Drewniany most przez rzekę Marsyangdi Nadi. |
Za Chame nie ma już ruchu samochodowego. Od tej wioski prym wiodą i produkty niosą głównie muły. |
Zbliżamy się do największego "amfiteatru" świata. |
A oto i on - płyty Oble Dome (Swargadwari Danda). |
I dalej doliną rzeki Marsyangdi Nadi. |
Pogoda sprzyja a widoki z każdym krokiem piękniejsze. |
Całkiem udane zdjęcie z ręki. |
Wdrapaliśmy się do wioski Upper Pisang (3300 m n.p.m.). Nie tylko my się zmęczyliśmy. |
Gompa w Upper Pisang. |
Annapurna II nocą... |
... i dniem. |
W dole wieś Upper Pisang. |
A my mamy Annapurne II na wyciągnięcie ręki! |
Widok na dolinę - najbardziej widoczne jest lotnisko w Humde. |
Dotarliśmy do Pisang Base Camp (4600 m n.p.m.). Dzień aklimatyzacyjny zaliczony. Natomiast egzamin z ekologii katastrofalnie oblany przez turystów. |
Oxytropis cachemiriana - lubi sobie rosnąć powyżej 3000 m n.p.m. |
Nasza klitka w hostelu w Upper Pisang. |
Czorteny w pobliżu Ghyaru. |
Jak tu nie kochać gór?! |
Pozostałości po twierdzy. |
Szyszkowo |
Pod tą bramą się nie przejdzie. |
Opalanko z Anią i Alkiem. |
To był baaardzo długi dzień. |
Na szczęście mieliśmy psa przewodnika. |
Oryginalne formacje skalne. |
Niestety jak się nie ma muła to trzeba wszystko targać własnymi siłami. |
Manang (3540 m n.p.m.) |
Jeziorko u podnóża Gangapurny (7454 m n.p.m.). |
Pasmo Himalajów. |
Gangapurna, lodowiec i my. |
Annapurna III (7555 m n.p.m.) |
Widok na dolinę w kierunku Manaslu (8156 m n.p.m.) |
Widok na wioskę Braga (3360 m n.p.m.) |
W drodze nad jezioro Kicho (Ice Lake) można się natknąć na dziką zwierzynę. |
Pierwsze z jeziorek wcale nie było zamarznięte. |
Polska ekipa nad Ice Lake (4800 m n.p.m.) > od lewej > Michał, Konrad, Krzysiek, Ania, Sława i Alek. |
Konrad... To już nasze trzecie spotkanie! |
Dobrze, że lawiny nie wywołaliśmy tymi wybrykami. |
Drugi etap aklimatyzacyjny zaliczony! |
A przed nami trzecia próba wytrzymałości naszych organizmów. W drodze nad jezioro Tilicho. |
Czas do szkoły! |
I nagle roślinność znika... |
I przed nami kolejne giganty. |
Obóz w pobliżu Shree Kharka. |
Młynki modlitewne przy gompie. |
Śliczna pogoda i zasłużony wypoczynek w Shree Kharka. |
Publiczne pranie brudów - w tym przypadku były to gacie Alka. |
Ponieważ szliśmy spać tuż po zachodzie słońca i Dal Bhacie (zazwyczaj około godz. 20) to budziliśmy się ciut świt. |
Urodziny! To ci niespodzianka ciastkowo-czekoladowa!! |
"Oddaj mi proszę to jajo!" |
Wybryki jubilata. |
Ruszamy w kierunku najwyżej położonego na świecie jeziora. |
Zakręcona |
W drodze do jeziora Tilicho. |
Niebezpieczny fragment z osuwiskami. |
Kamienie spadają z ogromną prędkością. |
Tilicho Base Camp (4150 m n.p.m.) i najfajniesza jadalnia na całej trasie. |